Quantcast
Channel: astrahistoria.pl
Viewing all 796 articles
Browse latest View live

Wielka sprawa króla

$
0
0

Gdy Katarzyna Aragońska przybyła na angielski dwór jako narzeczona starszego brata Henryka, Tomasz More pisał, że „nie brak jej niczego, co powinna mieć najpiękniejsza dziewczyna”. Miała alabastrową cerę, gęste, długie włosy i świadczącą o płodności sylwetkę. Młodo owdowiała, poślubiła brata swojego zmarłego męża – Henryka. Miało to dramatyczne skutki nie tylko dla królowej, ale i dla całego kraju, urastając do rangi polityczno-religijnej katastrofy.

Dumna królowa Katarzyna błaga o litość swojego męża, Henryka VIII. © Wikimedia Commons.

Dumna królowa Katarzyna błaga o litość swojego męża, Henryka VIII. © Wikimedia Commons.

Sielanka młodego małżeństwa

Pierwsze lata małżeństwa były dla Katarzyny i Henryka sielanką. Henryk już kilka miesięcy po ślubie pisał do teścia, że gdyby wciąż był stanu wolnego, ze wszystkich kobiet na świecie wybrałby Katarzynę. Ona z kolei zwierzała się ojcu: „Nasz czas upływa na nieustannym świętowaniu”. Spowiednik królowej notował zaś: „Król uwielbia ją, a jej wysokość – jego”. Henryk nader chętnie i regularnie odbywał wizyty w alkowie królowej, i wyjątkiem bywały takie noce, kiedy „nie kładł się przy żonie”. Wydawało się, że wszystko idzie po myśli królewskiej pary: natychmiast po ślubie Katarzyna zaszła w ciążę. Niestety, poroniła córkę. 1 stycznia 1511 roku na świat przyszedł syn – upragniony następca tronu. Dziecku nadano imię Henryk i tytuł księcia Kornwalii. Chłopiec jednak szybko zmarł, w czym nieuchronnie dopatrywano gniewu i niezadowolenia Bożego. Pochowano go z pompą w opactwie westminsterskim, asygnując na ten cel dziesięć tysięcy funtów z królewskiego skarbca. Radość pary królewskiej szybko zmieniła się w rozgoryczenie, ponieważ tragedia śmierci nowo narodzonych dzieci miała dotknąć Henryka i Katarzynę wielokrotnie. Jedynym dzieckiem, które dożyło dorosłości, pozostała urodzona 18 lutego 1516 roku królewna Maria. Henryk, nade wszystko pragnąc syna, który mógłby odziedziczyć tron, miał powiedzieć: „Oboje jesteśmy młodzi; jeśli tym razem jest to córka, z łaski Boga następni będą synowie”. Niestety nadzieje okazały się płonne. Królowa prawdopodobnie poroniła w 1517 roku, a następnej jesieni urodziła martwe dziecko. W 1525 roku Katarzyna skończyła 40 lat i zgasł ostatni płomyk nadziei na następcę tronu.

Poszukiwana płodna małżonka

Zgodnie z duchem swojej epoki za niepowodzenia w zapewnieniu mu długiej linii następców Henryk obwiniał Katarzynę. Król miał 34 lata, a więc był w kwiecie wieku i czuł się całkowicie zdolny do spłodzenia następcy. Szalejąca w 1528 roku zaraza dodatkowo utwierdziła go w przekonaniu, że natychmiast powinien zapewnić swojej dynastii sukcesję. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego Bóg odmawia mu tej łaski. Król nie stronił od uczonych ksiąg, był też gorliwym amatorem teologiem, autorem szkicu o sakramentach, za który papież w 1521 roku nadał mu tytuł Fidei Defensor – Obrońca Wiary, więc szybko wpadł na satysfakcjonują odpowiedź: brak Bożego błogosławieństwa wynikał z życia w grzechu. W Piśmie Świętym przeczytał bowiem, że: „Ktokolwiek bierze żonę swojego brata, popełnia kazirodztwo” (Kpł 20,21), i to wystarczyło za uzasadnienie, aby szukać podstaw do unieważnienia małżeństwa z Katarzyną.

Błędne byłoby myślenie, że Henryk kierował się niskimi pobudkami. Przede wszystkim był królem, który potrzebował dziedzica. Nie można też powiedzieć, że jedynym celem rozstania z Katarzyną była chęć zaspokojenia namiętności do Anny Boleyn. Sam kardynał Campeggio podkreślał, że król był tak przekonany o słuszności swojej sprawy, że nawet „anioł […] nie potrafiłby mu nic wyperswadować”. Słał kolejnych posłów do Rzymu, przysporzył sobie wrogów w całej Europie, oparł się autorytetowi papieża i poświęcił mnóstwo pieniędzy, by z chrześcijańskich uniwersytetów uzyskać przychylne dla siebie orzeczenia – choć większość z nich, wbrew oczekiwaniom, nie poparła jego wielkiej sprawy. Coraz bardziej zależało mu na czasie, zwłaszcza od momentu, gdy Anna była w ciąży (stało się to najpewniej jeszcze nim ją poślubił i nim uzyskał upragnione anulowanie małżeństwa z Katarzyną). Oczekiwał przecież męskiego następcy tronu. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Henryk VIII, pragnąc zapewnić królestwu męskiego następcę tronu, nie zawahał się oddalić od siebie legalnej małżonki i ożenić się ponownie.  © Wikimedia Commons.

Henryk VIII, pragnąc zapewnić królestwu męskiego następcę tronu, nie zawahał się oddalić od siebie legalnej małżonki i ożenić się ponownie. © Wikimedia Commons.

Król może mnie przepędzić, ale sama nie odejdę!

Misję uzyskania papieskiego aktu unieważniającego małżeństwo powierzono kanclerzowi Wolseyowi – wytrawnemu politykowi, dyplomacie i legatowi papieskiemu. Jeśli ktokolwiek mógłby dokonać niemożliwego, to na pewno on. I być może dopiąłby celu dekadę wcześniej, bo po słynnym sacco di Roma – złupieniu Rzymu przez najemników cesarskich – papież znajdował się na łasce i niełasce Karola V, siostrzeńca Katarzyny, a ten nie miał zamiaru narazić ciotki na upokorzenie. Ale nawet wtedy udałoby się pomyślnie rozwiązać sprawę, gdyby zgromadzenie biskupów angielskich stanęło jednomyślnie po stronie króla. Przy ważności małżeństwa obstawał John Fisher – biskup Rochester, świątobliwy, uczony i wysoce poważany. Szykował się polityczny impas.

W maju 1527 roku kardynał Wolsey wniósł o urzędowe zbadanie (inquisitio ex officio) ważności małżeństwa króla zgodnie z zasadami IV soboru laterańskiego z 1215 roku, czyli w oparciu o tzw. społeczną niesławę. Wolsey nie powiadomił jednak o tym królowej, co nie było zgodne z procedurą. Katarzyna dowiedziała się jednak o wszystkim i błyskawicznie napisała do cesarza z prośbą o pomoc, co nie przysłużyło się królowi. W dodatku, spowiadając się przed kardynałem Campeggio, wyznała, że w związek małżeński z Henrykiem wstąpiła intacta e incorrupta da lui comme venne dal ventre di sua madre, czyli nietknięta jak w dniu, gdy wyszła z łona matki. Kardynał nie omieszkał przesłać relacji do Rzymu. Jak wierzył, tak głęboko religijna osoba nie mogłaby skłamać na spowiedzi i narazić swojej duszy na wieczne potępienie. Katarzyna odrzuciła również propozycję wstąpienia do klasztoru. Na słowa: „Skoro Jej Wysokość weszła już w trzeci i ostatni okres życia, a pierwsze dwa spędziła, dając światu dobry przykład, powinna w ten sposób przypieczętować wszystkie swoje dobre uczynki”, Katarzyna zareagowała „irytacją”, choć postawiono jej za przykład Joannę de Valois, poprzednią żonę Ludwika XII, która „dożyła swoich lat otoczona honorami, miłowana przez Boga i całe królestwo”. Stwierdziła, że król może ją wygnać, ale sama nigdy nie odejdzie.

Dumna Katarzyna błaga na kolanach

Długo oczekiwany proces odbył się pod koniec maja 1529 roku w wielkiej sali klasztoru Dominikanów, która pękała od gapiów. Dwaj legaci w kardynalskim szkarłacie – Campeggio i Wolsey – stanęli po przeciwnych stronach barykady. Być może słyszeli przestrogę, jakiej Norfolk udzielił Tomaszowi More’owi: „Na Boga, panie More, indignatio principis mors est”, i podczas gdy ostatnią rzeczą, jaką odważyłby się uczynić Wolsey, było rozgniewanie władcy, to Campeggio wydawał się trwać przy swoim. Atmosfera była napięta i dawało się odczuć, że proces nie będzie jedynie formalnością.

Najpierw przemawiał król, który opowiedział o swoich rozterkach i o tym, że jedynie ogromna miłość do Katarzyny kazała mu zwlekać tyle lat. To, co stało się później, wstrząsnęło tłumem gapiów, schorowanym kardynałem Campeggio, który ledwie znał angielski, a nawet pokojowcem Wolseya, Cavendishem, którego relacja natchnęła samego Szekspira. Królowa podeszła do Henryka i upadła mu do stóp. Król podniósł małżonkę, ale ona ponownie uklękła, domagając się posłuchu. Jej przemowa chwytała za serce: „Sir, błagam cię na całą miłość, którą żywiliśmy do siebie, oddaj mi sprawiedliwość i moje prawo, okaż mi trochę litości i łaski. […] Biorę Boga i cały świat na świadków, że byłam dla ciebie wierną, pokorną i posłuszną żoną, zawsze przychylną twej woli i przyjemnościom […] Zawsze zadowoloną i cieszącą się wszystkim, co sprawiało ci radość […]”. Katarzyna wspomniała również o tragedii, jaka ich dotknęła: „Urodziłam ci wiele dzieci, ale spodobało się Bogu zabrać je z tego świata”. Ustosunkowała się także do upokarzającego zarzutu: „I kiedy posiadłeś mnie pierwszy raz, świadczę przed Bogiem, byłam czystą panną, nietkniętą przez mężczyznę. I w swoim sumieniu przyznaj, że to prawda”.

Katarzyna wstała z klęczek, nisko pokłoniła się Henrykowi i wyszła powoli z sali, wsparta na ramieniu swojego pokojowca, Griffitha Richardsa. Była trzykrotnie wzywana na rozprawę, ale już nie powróciła. Według znanego dyplomaty du Bellaya, „gdyby sprawa miała być rozstrzygnięta przez kobiety”, król Anglii „przegrałby tę bitwę”. Królowa udała się następnie do pałacu w Greenwich, gdzie kilka dni później odwiedzili ją Wolsey z Cavendishem, próbując nakłonić do oddania sprawy w ręce króla. Pozostała nieugięta.

Katarzyna Aragońska przemawia przed Henrykiem  i radą dostojników kościelnych mających rozstrzygnąć o legalności jej małżeństwa.  © Wikimedia Commons.

Katarzyna Aragońska przemawia przed Henrykiem i radą dostojników kościelnych mających rozstrzygnąć o legalności jej małżeństwa. © Wikimedia Commons.

Czy Artur był w Hiszpanii?

Trybunał wielokrotnie wzywał królową – w marcu, czerwcu, a potem w lipcu – ale ona ignorowała wezwania, więc uznano ją za „oporną”. Tymczasem trybunał zastanawiał się, czy Katarzyna i Artur żyli razem jak prawowici małżonkowie. Henryk być może zapomniał już, jak prawie trzy dekady wcześniej sam lubił chełpić się faktem, że królowa w ich noc poślubną była „panną”. Istniały również niezachwiane stwierdzenia Katarzyny z 1502 roku, zgodnie z którymi jej małżeństwo z Arturem nie zostało dopełnione. I trudno się temu dziwić, bo książę Walii nie miał nawet ukończonych 16 lat, a do tego był młodzieńcem bardzo chorowitym.

Tymczasem biskup Fisher wygłosił płomienne przemówienie na temat świętości małżeństwa i podkreślił, że tak jak Jan Chrzciciel poniósł męczeńską śmierć za zarzut stawiany Herodowi, tak on umrze za obronę prawowitości małżeństwa Henryka. Wysłuchano także zeznań dworzan na temat nocy poślubnej pary książęcej. Hrabia Shrewsbury przypuszczał, że książę Walii dopełnił małżeństwa. Kuzyn króla markiz Dorset był obecny, gdy księcia prowadzono do łoża, i był pewien, że Artur „skorzystał z księżniczki jako żony”, a jako dowód podał, że… miał „dobrą i rumianą cerę”. Największe zainteresowanie wzbudziło jednak zeznanie sir Willoughby’ego, który – jako syn marszałka dworu – był obecny zarówno przy prowadzeniu księcia do łoża, jak i przy jego wyjściu z komnaty ślubnej. Artur miał wtedy zawołać: „Willoughby, przynieś mi kubek piwa, bo byłem tej nocy w samym środku Hiszpanii”, a potem dodać: „Panowie, mieć żonę to dobra zabawa”. Gawiedź była zachwycona. Przy tego rodzaju historiach nudne zeznanie biskupa Ely, któremu królowa wielokrotnie powtarzała, że jej pierwszy mąż Artur nigdy „nie poznał jej cieleśnie”, przeszło zupełnie bez echa.

Linia obrony królowej polegała na apelach do Rzymu, a w połowie lipca papież ostatecznie zgodził się na przeniesienie sprawy. Zanim jednak ta druzgocąca dla króla wiadomość dotarła do Anglii, trybunał wysłuchał argumentów obydwu stron, a w piątek 23 lipca odbyło się ostatnie posiedzenie. Uczestniczył w nim pełen nadziei Henryk, licząc na pomyślny werdykt jeszcze latem. Pouczony w kwestii owocnego zwlekania przez papieża Klemensa VII, Campeggio oświadczył, że sprawa jest zbyt ważna, by rozstrzygnąć ją bez naradzenia się z kurią, a ta ma niestety długie letnie wakacje. Wobec tego przewód został odroczony do 1 października. Dwa miesiące trudnych sporów teologicznych i prawnych poszły na marne, a Henryk nie zbliżył się ani o krok do uwolnienia się od żony.

Księżna wdowa na zesłaniu

Im dłużej ciągnęła się sprawa unieważnienia małżeństwa, tym bardziej zirytowany był Henryk. Aby pozbyć się Katarzyny, rozkazał przenieść ją z całym dworem najpierw do More w Hertfordshire, potem do Bishop’s Hatfield i Hertford Castle, a wiosną 1533 roku ostatecznie do Ampthill w Bedfordshire. Katarzyna tułała się po prowincji, podczas gdy Henryk wił nowe gniazdko dla Anny Boleyn. Po raz ostatni widział się z nią w lipcu 1531 roku, gdy wyjechał bez pożegnania z Windsoru na polowanie. Gdy przyszedł list z pytaniem o zdrowie, Henryk wrzasnął na posłańca: „Powiedz królowej, że nie chcę od niej żadnych listów ze słowami pożegnania!”.

Na początku kwietnia poddani dowiedzieli się, że będą mieli nową królową. Anna była wtedy w czwartym miesiącu ciąży, dlatego taktownie podano, że Henryk ożenił się z nią 14 listopada. 9 kwietnia do Katarzyny przybyła specjalna delegacja z wiadomością, że Henryk poślubił ową „hańbę chrześcijaństwa”, a ona ma teraz nosić tytuł księżnej wdowy. 23 maja 1533 roku Henryk wreszcie doczekał się od Cranmera werdyktu unieważniającego, a tydzień później Anna Boleyn została koronowana na królową Anglii. Wkrótce miał ją czekać los znacznie gorszy od poprzedniczki, lecz Katarzyna nie żyła dość długo, by być świadkiem tego haniebnego upadku. Anna przeżyła ją zaledwie o sześć miesięcy.

Bibliografia

Fraser, Sześć żon Henryka VIII, Lublin 1997.
J.A. Froude, The Divorce of Catherine of Aragon. The Story as Told by the Imperial Ambassadors Resident as the Court of Henry VIII, London, New York & Bombay 1807.
Hume, The Wives of Henry VII and the Parts They Played in History, New York 1905.
Wolak, Henryk VIII, Kraków 2003.

Więcej:

Katarzyna Aragońska

Giles Tremlett

Tudorowie

G.J. Meyer

Artykuł Wielka sprawa króla pochodzi z serwisu tudorowie.pl.


Magazyn Tudorowie 1/2016 Już w sprzedaży!

$
0
0

Layout 1
Drodzy Czytelnicy!

Z wielką przyjemnością oddajemy w Wasze ręce pierwszy numer nowego czasopisma: „Tudorowie”. Nasz dwumiesięcznik o historii dawnej Anglii kierujemy zarówno do tych z Państwa, którzy kochają historię Tudorów, jak i tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z jedną z największych dynastii renesansowej Anglii.

„Tudorowie” to nieznane historie z życia królewskiego dworu, codzienność w okazałych komnatach monarchy i w ubogich domach zwykłych mieszkańców królestwa. To także biografie wielu wybitnych postaci, fascynujące odkrycia geograficzne, awanturnicze przygody królewskich faworytów, wielkie miłości, tajemnicze morderstwa i krwawe egzekucje… W bieżącym numerze spróbujemy wyjaśnić, w jakich okolicznościach umarł nieszczęsny Edward VI, jaki los mógł spotkać zamorską kolonię Anglików – Roanoke, czy średniowieczna Anglia zmagała się z problemem homoseksualizmu, co skrywały kosztowne, kobiece suknie w czasach królowej Elżbiety i czy John Dee był w rzeczywistości największym szarlatanem, czy też jednym z największych umysłów tamtej epoki. Powiemy też, do jakiej broni mieli zamiłowanie Anglicy, skąd wziął się w orszaku Henryka VIII czarnoskóry, tajemniczy trębacz i o tym, przez jakie cierpienia musiała przejść skazana na śmierć Małgorzata Pole z powodu… niekompetencji kata.

Nowe czasopismo to także dzieje średniowiecznej Anglii – historia Normanów i Plantagenetów oraz wyniszczająca wojna Dwóch Róż, która ostatecznie doprowadziła do osadzenia na tronie Anglii nowej dynastii.

Naszym Czytelnikom proponujemy także wywiady ze znanymi angielskimi historykami, autorami książek popularnonaukowych i powieści historycznych. W numerze rozmowa z Alison Weir – autorką poczytnych książek historycznych i powieści, z których kilka ukazało się nakładem Wydawnictwa Astra.

Życzymy miłej lektury.

http://sklep.wydawnictwoastra.pl/9-prawdziwa-historia-angielskiej-dynastii

Artykuł Magazyn
Tudorowie 1/2016
Już w sprzedaży!
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Straszliwa śmierć króla-chłopca. Co naprawdę spotkało Edwarda VI Tudora?

$
0
0

Jedyny prawowity syn Henryka VIII, Edward, miał zaledwie 9 lat, gdy wstąpił na tron w 1547 roku. Niestety, nie były mu pisane długie lata rządów, gdyż zmarł w podobnym wieku, w jakim odeszli jego wuj – książę Artur, przyrodni brat – książę Richmond, oraz kuzyn – Henry Brandon. Ostatnie miesiące jego życia były gehenną.

edward

Portret króla Edwarda VI. © Wikimedia Commons.

 

Od czasów podboju Anglii przez Normanów na tronie zasiadało czterdziestu władców, a Edward był jedynym, który nigdy nie doczekał się samodzielnych rządów. Ta odpowiedzialność spadła całkowicie na Lorda Protektora, Edwarda Seymoura, późniejszego księcia Somerset, oraz pełniącego funkcję przewodniczącego Rady Regencyjnej Johna Dudleya, hrabiego Warwick i księcia Northumberland. Ten ostatni miał rzekomo przyczynić się do opóźnienia śmierci króla, świadomie przedłużając jego nieludzkie męki…

Więcej:

Artykuł Straszliwa śmierć króla-chłopca.
Co naprawdę spotkało
Edwarda VI Tudora?
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

„Winter is coming”, czyli jak przeżyć w małej epoce lodowej

$
0
0

Jednym z największych współczesnych, globalnych problemów jest efekt cieplarniany i wywołane przez niego zmiany w klimacie. Nie pierwszy raz jednak świat boryka się z takimi anomaliami.

Zamarznięta Tamiza w czasie małej epoki lodowej, 1677 rok. © Wikimedia Commons.

Zamarznięta Tamiza w czasie małej epoki lodowej, 1677 rok. © Wikimedia Commons.

Nieprzyjazny klimat

Po okresie zmiennego klimatu w czasach średniowiecza i renesansu, zwanego średniowiecznym optimum klimatycznym, warunki klimatyczne w Europie unormowały się i nastał okres względnie stałej niskiej temperatury, zwany małą epoką lodową. Glacjologicznie okres ten trwał od 1300 do 1850 r., klimatycznie od 1570 do 1900 r. Zmiany te spowodowane były najprawdopodobniej przez obniżoną aktywność Słońca, przemiany w globalnej cyrkulacji wód oceanów, a także przez zwiększoną aktywność wulkaniczną. Średnie temperatury na półkuli północnej spadły o około 1⁰C. Mroźne, długie zimy, pochmurne lata, intensywne opady i burze odmieniły gospodarkę i sytuację polityczną Europy. Był to czas klęsk głodu, ale też czas powstawania potęg ekonomicznych. Na przykład przesunięcie ku południowi zasięgu występowania ławic dorsza, absolutna katastrofa dla Skandynawii, okazało się zyskowne dla Anglii i Holandii – dzięki temu państwa te zaczęły wyrastać na potęgi morskie i handlowe. W Anglii bowiem początek zmian klimatycznych przypadł na lata panowania Elżbiety I i tym bardziej godne podziwu jest, jak królowa potrafiła wykorzystać ten trudny czas, rozwijając państwo, mimo stale grożących klęsk głodu, chorób i przejmująco mroźnych zim. Jak jednak w czasie zimna radził sobie przeciętny poddany Elżbiety?

The Hunters in the snow (Myśliwi na śniegu), Peter Brueghel, 1565. © Wikimedia Commons.

The Hunters in the snow (Myśliwi na śniegu), Peter Brueghel, 1565. © Wikimedia Commons.

Mroźne dni

Pierwszą obroną przed mrozem był oczywiście ogień. Niemożliwe było jednak spędzanie całych dni przed kominkiem, dlatego też potrzebowano innej ochrony. Najbardziej popularnym materiałem tej epoki była bez wątpienia wełna, ponieważ wełniane ubrania mają szereg istotnych zimową porą właściwości. Jest to przede wszystkich surowiec ognioodporny, w pełni naturalny i przyjazny dla skóry. Ma zdolność do regulowania temperatury ciała, pochłania wilgoć i jest przewiewny – ciało pozostaje zawsze suche. Co więcej, wełniane ubrania nie wymagają częstego prania, nie wydzielają nieprzyjemnego zapachu i, co bezcenne zimą, dzięki dużej zawartości tłuszczów wełna jest odporna na zamoczenie – potrzeba dłuższej chwili, aby woda lub rozpuszczający się śnieg przeniknęły przez nią. Nie tylko zresztą ubrania stały się wyjątkowo wartościowym towarem w tym okresie – w cenie było wszystko co wełniane – arrasy, zasłony, i to, co pozwoliło osłonić przed zimnym powiewem. Gospodarka angielska opierała się na produkcji wełny, która była też przez klika stuleci jej najważniejszym towarem eksportowym.

Równie ważne dla utrzymania właściwej temperatury ciała było pożywienie. Rozgrzewające działanie miały podawane na gorąco alkohole, szczególnie wino i cydr. Wierzono, że zimową porą najlepiej dodawać do posiłków rozgrzewające przyprawy, takie jak cynamon, imbir, gałka muszkatołowa, goździki, i należy jeść potrawy słodkie, a przede wszystkim tłuste. Ma to swoje uzasadnienie, ponieważ faktycznie podczas zimy organizm spala ok. 20% więcej kalorii niż latem, tym bardziej zatem podczas wyjątkowo mroźnych angielskich zim zapotrzebowanie na cukier i kalorie było znacznie wyższe.

Zimowy krajobraz z łyżwiarzami, Hendrick Avercamp, ok. 1608. © Wikimedia Commons.

Zimowy krajobraz z łyżwiarzami, Hendrick Avercamp, ok. 1608. © Wikimedia Commons.

Lodowate noce

Jeszcze trudniej było, gdy zapadały ciemności i temperatura spadała. Na pomoc przychodziły wówczas najróżniejsze, wypróbowane przez pokolenia sposoby. Najpopularniejszym było po prostu dzielenie łóżka z innymi osobami, rozwiązanie szczególnie doceniane przez ubogich. Ludzkie ciało wytwarza ciepło i ludzie wspólnie śpiący w jednym łóżku potrafią ogrzać się wzajemnie, nawet gdy w pomieszczeniu jest wyjątkowo zimno. Jeszcze lepiej, gdy łóżko było wyposażone w baldachim lub zasłony, wtedy ciepło generowane przez śpiących nie rozprasza się. W utrzymaniu ciepła w nocy bardzo pomagało nagrzanie pościeli przed spaniem. Prości ludzie używali do tego celu szkandeli, a ci zamożniejsi – butli z gorącą wodą, najczęściej wykonanej nie ze szkła, ale z gliny lub miedzi. Szkandela przypominała kształtem płaską patelnię z pokrywką na długiej rękojeści. Wypełniano ją gorącymi węgielkami lub żarzącym się popiołem i wsuwano pod kołdrę, aby nagrzać całe posłanie. Wymagało to oczywiście ogromnej uwagi, bo bardzo łatwo było przy tym zaprószyć ogień we własnym łóżku…

Wykorzystując te proste rozwiązania, częściowo podpowiedziane przez samą naturę, próbując przetrwać trudne zimy małej epoki lodowej, pozostawało ówczesnym tylko westchnąć – byle do wiosny!

[online] www.tudorsociety.com [dostęp: 12 stycznia 2016].

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Artykuł „Winter is coming”,
czyli jak przeżyć
w małej epoce lodowej
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Przed sądem kościelnym w epoce Tudorów

$
0
0
Torturowanie kobiety oskarżonej o czary. © Wikimedia Commons.

Torturowanie kobiety oskarżonej o czary.
© Wikimedia Commons.

W nowożytnej Anglii działało wiele sądów oraz instytucji, których zadaniem było zwalczanie wykroczeń i przestępstw. Jednak sądy królestwa nie mogły ścigać wszystkich zbrodniarzy. Przestępstwa i zbrodnie przeciwko świętej wierze katolickiej, a później anglikańskiej zwalczały instytucje Kościoła. W tym wypadku rodzaj wyznania nie miał znaczenia.

Czym zajmowały się sądy kościelne?

Pod koniec XII w. angielski Kościół ustanowił niezależną jurysdykcję zarówno nad duchownymi, jaki i nad osobami świeckimi. Od tej pory niektóre sprawy były rozstrzygane nie przez sądy świeckie, a kościelne. Pod koniec średniowiecza prawodawstwo i jego egzekwowanie było świetnie ugruntowane i głęboko zakorzenione. Reformacja, także w Anglii, zakończyła zależność królestwa od Rzymu. Prawo kościelne jednak nie zmieniło się do 1640 r., a co więcej – rozszerzyło swe wpływy. W 1575 r. wizytacje arcybiskupa Yorku w jego archidiecezji wykazały o 1200 aktów oskarżenia więcej niż w czasach jego poprzednika w 1536 r., który prowadził ich 5000. Anglia podzielona była na dwa arcybiskupstwa: Yorku i Canterbury. Każde z nich miało swój sąd prowincjonalny, który sprawował jurysdykcję nad całą prowincją. Każda diecezja, zarządzana przez biskupa, miała również swój własny sąd, podobnie jak parafia. Sądom kościelnym podlegały urzędy, które zajmowały się udzielaniem sakramentów małżeństwa, uwierzytelnianiem testamentów oraz rozjemstwem sporów między stronami; a także biura, które brały na siebie sprawy dyscyplinujące oraz przypadki łamania kościelnego „prawa karnego”.

Wbrew powszechnemu mniemaniu, głównym zadaniem sądów kościelnych nie było karanie oskarżonego, a jego reformowanie i naprowadzanie na właściwą – jedyną i słuszną – drogę. Krótko mówiąc, przywrócenie go na „łono Kościoła” i zbliżenie do Boga. Oskarżeni otrzymywali upomnienie, mogli zostać skazani na publiczną pokutę, która z kolei mogła być zamieniona w niektórych przypadkach na karę pieniężną wypłacaną na cel charytatywny, a w ostateczności na ekskomunikę. Ta ostatnia kara niosła ze sobą nie tylko kościelne, ale i świeckie obostrzenia. Obłożona nią osoba nie mogła pełnić funkcji publicznych ani zostać pochowana w poświęconej ziemi. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do sądów świeckich, sądy kościelne miały ograniczone kompetencje egzekwowania przepisów, a nawet wyroków. Jakie w takim razie sprawy trafiały przed sąd?

Sąd karze śmiercią kobiety oskarżone o czary, Anglia 1655. © Wikimedia Commons.

Sąd karze śmiercią kobiety oskarżone o czary, Anglia 1655. © Wikimedia Commons.

Jak i dlaczego stawano przed sądem?

W 1585 r. biskup Salisbury przeprowadzał wizytację swej diecezji. W Wiltshire toczyło się 685 aktów oskarżenia, z czego 214 (31%) dotyczyło przestępstw seksualnych, 178 (26%) odnosiło się do napraw Kościoła i konserwacji jego wyposażenia, a 147 (21%) dotyczyło nieuczestniczenia w mszach oraz sakramentach. W czasach Elżbiety I, w Essex na 20 000 kościołów toczyło się 2000 spraw związanych z nadużyciami seksualnymi. Spory musiały być poważne, ponieważ w diecezji York na sprawy dotyczące nadużyć seksualnych założono nową, odrębną kategorię. Pozostałe kwestie w XVI w. dotyczyły: niekompetencji oraz niezdolności do publicznego przemawiania, głoszenie słowa bożego bez zezwolenia, brak odwiedzin u chorych, pozostawiania zmarłych bez pochówku, udzielania sakramentów i prowadzenia wspólnoty lub parafii pomimo nałożonej ekskomuniki, odmowy stosowania się do Księgi powszechnych modlitw, złego (lub w ogóle) prowadzenia ksiąg parafialnych, kradzieży dokumentów parafialnych, nadużyć, mieszania się do procesów sądowych, skandalicznego zachowania w czasie świąt, pijaństwa, przekleństw i bluźnierczych przemów, sprzyjania papieżowi (papizm), a nawet… strzyżenia owiec w kościele. Do najpoważniejszych przestępstw należały: gry w czasie adwentu, korumpowanie urzędnika państwowego, składanie fałszach zeznań oraz oszustwa, kłamstwa, pobicia i przestępstwa seksualne, odmowa wypowiedzenia 10 przykazań, ukrywanie chleba komunijnego, taniec w niedzielę, bijatyki w czasie mszy, gra w piłkę nożną w czasie mszy, herezja, odmowa uczęszczania do kościoła, granie na instrumentach muzycznych w niedzielę, szukanie pomocy u wiedźmy, uprawianie czarów, stosowanie przemocy wobec żony, wandalizm, pijaństwo i rzucanie kamieniami w kościół. Trzeba przyznać, że lista ta jest bardzo długa, a w niektórych przypadkach zmusza do zastanowienia się nad dość dziwnym poczuciem sprawiedliwości. W przypadku wielu z tych „przestępstw” starano się przeciwdziałać. Od 1559 r. w każdym kościele na tablicy ogłoszeń musiało wisieć 10 przykazań, ze względu na to, że nie wszyscy parafianie byli biegli w czytaniu; na każdej mszy czy spotkaniu parafialnym czytano dekalog.

Tomasz Morus został skazany na śmierć i stracony 6 lipca 1535 roku. © Wikimedia Commons.

Tomasz Morus został skazany na śmierć i stracony
6 lipca 1535 roku. © Wikimedia Commons.

A w jaki sposób poddany mógł stanąć przed sądem? Droga była niezwykle prosta. Do odpowiedzialności można było zostać pociągniętym już po tym, gdy wypowiedziało się nieprawomyślne słowa w czasie rozmowy, i tak np. dwóch parafian można było postawić przed sądem na podstawie indywidualnego oskarżenia, donosu osoby świeckiej lub duchownego. Zazwyczaj jednak sprawę do sądu kierowali specjalni, nieoficjalni urzędnicy, nazywani strażnikami Kościoła. Byli oni wybierani – zazwyczaj dwóch – na spotkaniach w parafii. Musieli być szanowanymi posiadaczami ziemskimi lub należeć do klasy bogatszych kupców i mieszczan (w miastach). Jednym z ich wielu obowiązków było donoszenie o nieprawomyślnych wypowiedziach na temat religii, ale również na temat urzędników kościelnych. Zadanie to było traktowane jako zaszczytne. A sprawy dotyczące herezji, no cóż… zmieniały się jak w kalejdoskopie. W czasie długiego procesu zrywania Anglii z katolicyzmem i papiestwem, który zapoczątkował Henryk VIII, a zakończyła ostatecznie jego córka Elżbiety I, często inkwizytorzy i sędziwe kościelni stawali przed sądem. Na podstawie rozszerzonego w latach 30. „Aktu o zdradzie”, pozwalającego uznać za zdradę kwestionowanie władzy króla, także jako głowy Kościoła, w 1535 r. ścięto biskupa Rochester, Johna Fishera, oraz Tomasza Morusa. Nie miało to jednak miejsca przed sądem kościelnym, a świeckim[1].

Biskup Rochester, John Fisher, został ścięty w czerwcu 1535 roku. © Wikimedia Commons.

Biskup Rochester, John Fisher, został ścięty w czerwcu 1535 roku. © Wikimedia Commons.

(Nie?)poważne sprawy

W 1599 r. urzędnik kościelny z Chipping Ongar w aktach sprawy zanotował: William Farrington, ksiądz, żyje w naszym mieście, pracując w sprzeczności z artykułami i prawami kościelnymi. Odmawiamy mu otrzymywania jakichkolwiek sakramentów w naszym kościele przez trzy czwarte roku i nakazujemy mu opuszczenie miasta. Uważamy go za szkodliwego, kontrowersyjnego i nieżyczliwego człowieka, najgorszego z naszych urzędników [kościelnych – przyp. aut.] i szkodliwego dla wszystkich wyznawców, jest bowiem heretykiem, obłudnikiem i cierpią przez niego inni[2]. Na tym przykładzie widać chęć kontrolowania aktywności życia duchownego. Świadczy o tym swoista mieszanka zarzutów natury religijnej oraz świeckiej. Rok później przed sądem stanął William Haynes z Sowthbemflete, który w niedziele w czasie mszy tańczył z minstrelami na trawie, a Thomas Harris wtórował mu w zabawie. Mamy tu do czynienia z podobną sprawą, z tym że nie wiadomo, czy gorsze dla sądu jest to, że oskarżony tańczy w czasie mszy, czy że w ogóle to robi. Prawdopodobnie obie okoliczności były równie ważne.

W 1592 r. William Hylls z Sandon, jak nam doniesiono, jest bardzo lubieżny i niemiły wobec swej żony i odnosi się do niej w sposób ohydny, nie tylko odmawiając jej swego towarzystwa, ale również bijąc ją, bez cienia współczucia[3]. W czasie śledztwa Hylls przyznał się, że kiedy bił żonę i wykorzystywał ją, jej siostra i dzieci, których ojców nie zna, przebywały w jego domu. Również i ją pobił. Z tego powodu wyraża skruchę i obiecuje poprawę. Postawienie przed kościelnym wymiarem sprawiedliwości w 1600 r. kolejnej osoby wydaje się raczej oczywiste. William Wallis wraz z żoną Stanforda Riversa osiedlili się na południowej grobli parafii. W tym samym czasie jego prawowita żona urodziła dziecko i nadal leżała w połogu. Nie wrócił do domu przez cały miesiąc. Sprawa ta jest raczej – nawet dla nas – oczywista: skarga i proces miały na celu napiętnowanie mężczyzny, który żyje z obcą żoną, zaniedbuje własną małżonkę, która w dodatku niedawno urodziła jego dziecko. W tym samym roku przed sąd trafił Thomas Peryn z Rayleigh jako pospolity pijaczyna i awanturnik. Z akt sprawy dowiadujemy się, że nadużywał alkoholu również w czasie mszy, co za całą pewnością stało się powodem jego denuncjacji.

W nowożytnej Anglii nie było miejsca na nieobyczajne zachowanie i na łamanie powszechnie uznawanych za prawidłowe norm. Żaden sąd świecki nie wnikał tak głęboko i nie kontrolował tylu aspektów życia jednostki jak sądy kościelne. Z drugiej strony, jasno widać, że kilka z tych wykroczeń znajdzie się z biegiem czasu obiektem zainteresowania sądów świeckich, jak np. bicie kobiet czy nadużywanie alkoholu w miejscu publicznym. Powracając do działalności sądów kościelnych, należy podkreślić, że w znacznie mniejszym stopniu były one zainteresowane wykroczeniami przeciw moralności samych sądów, a bardziej ludzi, np. sąsiadów. Oczywiście, nie można wszystkiego zrzucać na zawiść samych ludzi. Nie należy zapominać, że hierarchia kościelna – czy to katolicka, czy protestancka – była żywo zainteresowana ściganiem i karaniem „bezbożników i odszczepieńców”.

BIBLIOGRAFIA

Briggs J., Harrison Ch., McInnes A., Vincent D., Crime and Punsihment in England, London 1996
Lockyer R., Tudor and Stuart Britain 1485 – 1714, London – New York 2005
Meyer G. J., Tudorowie. Prawdziwa historia niesławnej dynastii, Kraków 2012.
Sharpe J.S., Crime in Elary Modern Engalnd 1550 – 1750, London – New York 1999

[1] G. J. Meyer, Tudorowie. Prawdziwa historia niesławnej dynastii, Kraków 2012, s. 184–185.
[2] Cyt. za: Briggs J., Harrison Ch., McInnes A., Vincent D., Crime and Punsihment in England, London 1996, s. 30–31.
[3] Ibidem, s. 31.

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Obserwatorzy

Stephen Alford

Artykuł Przed sądem kościelnym
w epoce Tudorów
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Faworyci Elżbiety I

$
0
0
Rycina ukazująca Roberta Dudleya, najważniejszego z faworytów Elżbiety. © Wikimedia Commons.

Rycina ukazująca Roberta Dudleya, najważniejszego z faworytów Elżbiety. © Wikimedia Commons.

Królowa Dziewica miała osobowość i godny kochliwego ojca temperament. Podobno. Nigdy bowiem nikomu nie udało się jej zaskoczyć w niedwuznacznej sytuacji z mężczyzną. W każdym razie nikomu z postronnych. Niemniej podejrzewa się ją o romanse z szerokim gronem faworytów.

Nigdy nie wyjdę za mąż!

Pewnego lutowego dnia w przepysznych pałacowych wnętrzach bawiła się dwójka dzieci: szczupła, rudowłosa ośmiolatka o przenikliwie czarnych oczach i starszy o rok Robin, który wychowywał się na królewskim dworze. Kiedy przyniesiono wiadomość, która z pewnością nie była przeznaczona dla uszu podopiecznych, dziewczynka zacisnęła pięści i z pełną stanowczością oświadczyła chłopcu: I will never marry!

Trudno powiedzieć, co pomyślał wówczas towarzysz zabaw, który po latach miał na własnej skórze odczuć skutki jej postanowienia. Wiadomo jednak, że opiekunki skwitowały te słowa ironicznym uśmieszkiem. Dziecko, w dodatku płci żeńskiej, miało w ówczesnym świecie niewiele do powiedzenia i tym bardziej nie mogło stanowić o własnym losie. Małżeństwa dziewcząt aranżowali ojcowie, bracia albo krewni, kierując się interesem rodziny, a w przypadku córek królewskiej krwi nierzadko czynili to mężowie stanu.

Jednak rudowłosa dziewczynka, którą do głębi wstrząsnęła śmierć młodej macochy, Katarzyny Howard, ściętej w Tower 13 lutego 1542 roku, dotrzymała słowa. Wyniesiona na tron 17 listopada 1558 roku jako Elżbieta I (1533–1603), przejęła męskie obowiązki w świecie zdominowanym przez mężczyzn i nigdy nie dała namówić się na małżeństwo. Lecz choć odrzuciła tradycyjną rolę kobiety – żony i matki – do końca życia lubiła otaczać się wianuszkiem adoratorów, z których najważniejszy był przyjaciel z dzieciństwa, Robert Dudley (1532–1588), pieszczotliwie nazywany Robinem. Kiedy ją zdradzał, robiła mu karczemne awantury, a kiedy poświęcała zbyt wiele uwagi kolejnemu z faworytów, on szalał z zazdrości. W ciągu trzydziestu lat, dopóki burzliwego związku nie przerwała jego przedwczesna śmierć, na przemian unosili się dumą, godzili, gniewali… I chociaż Robin cieszył się uprzywilejowaną pozycją, nie pozwoliła wykorzystywać mu jej ponad miarę, wedle dobitnie wypowiedzianej zasady: „Tu jest tylko jedna władczyni i nie ma innego władcy”[1].

Dudley ponoć złamał królowej serce, żeniąc się z Lettice Knollys. © Wikimedia Commons.

Dudley ponoć złamał królowej serce, żeniąc się z Lettice Knollys. © Wikimedia Commons.

Flirty na oczach dworu

Na temat niechęci Elżbiety do małżeństwa istnieją jeszcze inne teorie. I chociaż niektórzy przypuszczają, że była osobą homoseksualną lub że cierpiała na jakiś defekt narządów rodnych, jej współcześni plotkowali o licznych romansach z mężczyznami, a świadectwa z epoki zawierają opinie oscylujące między wizerunkiem Królowej Dziewicy a obrazem nimfomanki. Na przykład w raportach ambasadorów obcych mocarstw, obok opartych na faktach ocen, pojawia się wiele plotek na temat jej niewłaściwego zachowania. I tak, podczas nominacji klęczącego Roberta Dudleya na hrabiego Leicester, nie potrafiła się oprzeć i zakładając mu łańcuch na szyję, połaskotała go w szyję. Nie szczędziła również pieszczot Christopherowi Hattonowi, którego czule nazywała „barankiem”. Zresztą, w ogóle miała słabość do nadawania pieszczotliwych zdrobnień swoim ulubieńcom.

Pewnego razu jedna z dam dworu ośmieliła się nawet zwrócić uwagę królowej, że jej postępowanie jest niestosowne do pozycji. Elżbieta od razu zaprotestowała. Oświadczyła, że wszystkie flirty odbywają się na oczach dworzan, więc nie ma możliwości, aby faktyczny romans uszedł ich uwagi. A skoro niczego oprócz flirtów nie zauważyli, nie mogą jej zarzucić niczego poważniejszego, nie mówiąc o ekscesach łóżkowych. Co więcej – zapewniła, że nigdy nie da im ku temu okazji, ponieważ nikomu nie uda się jej zaskoczyć w niedwuznacznej sytuacji z mężczyzną.

Dotrzymała słowa. W ciągu swoich czterdziestopięcioletnich rządów, kiedy kreowała się na Królową Dziewicę i bardzo dbała o publiczny wizerunek, nie dała się przyłapać in flagranti. Przynajmniej oficjalnie. A jeśli nawet ktokolwiek z zaufanych sług znał prawdę, zabrał ją do grobu. Dlatego trudno dzisiaj orzec, ile faktów kryje się w plotkach i ilu mężczyzn rzeczywiście zaprosiła do swojej alkowy.

Także Christopher Hatton zdołał wkraść się w łaski Elżbiety. © Wikimedia Commons.

Także Christopher Hatton zdołał wkraść się w łaski Elżbiety. © Wikimedia Commons.

Miłość jej życia

W gronie faworytów królowej Elżbiety można znaleźć zarówno mężów stanu, jak i awanturników. Jednych podziwiała za faktyczne zasługi, niektórzy zwrócili jej uwagę urodą lub jakimś talentem, a jeszcze inni potrafili wkupić się w łaski gładkimi słówkami. Jednak największą miłością życia, która mimo licznych wzlotów i upadków przetrwała ponad trzydzieści lat, miał być towarzysz jej dziecięcych zabaw, Robert Dudley. Nie mogła go jednak poślubić z kilku ważnych względów.

Po pierwsze, miał żonę. W dodatku, kiedy ta zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach – spadła, została zepchnięta ze schodów lub popełniła samobójstwo, skacząc – pojawiły się plotki, że do jej zgonu przyczyniło się któreś z kochanków. Jaka była prawda, pewnie nigdy się nie dowiemy, faktem pozostaje jednak, że królowa odesłała Dudleya z dworu i zabroniła mu się pokazywać, dopóki sprawa nie przycichnie.

Nie mniej istotnym powodem był fakt, że jego ambitny ojciec dopuścił się zdrady wobec Marii Tudor i w roku 1553 dokonał zamachu stanu, po śmierci małoletniego Edwarda VI osadzając na tronie swoją synową, lady Jane Grey. Za zdradę jednak płaci się głową i rychło pod katowski topór poszli nieszczęsna dziewięciodniowa królowa oraz ojciec i brat Roberta Dudleya. I chociaż on sam nie miał ze spiskiem nic wspólnego, a potem wiernie służył obu córkom Henryka VIII, wiele osób gotowych mu było wypomnieć plamę ciążącą na honorze rodu.

Lecz nawet gdyby nie istniały powyższe powody, ślub i tak byłby ryzykowny. Dudley był poddanym, a Elżbieta królową. O wiele rozsądniejszą od Marii Stuart, by ryzykować podział wśród arystokratów, z których wielu nie zaakceptowałoby wywyższenia jednego spośród nich i opowiedziałoby się przeciw małżeństwu, a tym samym przeciwko królowej. Maria Stuart zaślubiny z faworytami przypłaciła wygnaniem i utratą szkockiej korony, zaś samotna Elżbieta rządziła przez prawie pół wieku. Słowem, dla dobra monarchii bezpieczniej było pozostać w nieformalnym związku.

Czy naprawdę kochała Dudleya? Wielu twierdzi, że tak. Zwłaszcza że szalała z zazdrości na wieść o jego romansie i o potajemnym ślubie z ponętną wdową, Lettice Knollys, który odbył się dwanaście lat później (1579). W irytacji planowała go zamknąć w Tower (żaden arystokrata nie miał prawa ożenić się bez aprobaty panującego), lecz ostatecznie skończyło się na areszcie domowym i zakazie wstępu na dwór. Nie na długo jednak, bo nie potrafiła obyć się bez towarzystwa drogiego Robina. Niepoprawna para znów podjęła swe niekończące się miłosne podchody, przeplatane chwilami szczęścia i scenami wzajemnej zazdrości, które trwały do roku 1588, w którym niespodziewana śmierć Dudleya wstrząsnęła królową. Jedni mówili o gruźlicy, a inni podejrzewali truciznę, którą naważniejszemu z faworytów podał ktoś z dworzan zazdrosnych o względy monarchini i bogactwa, które jej zawdzięczał. Tymczasem zrozpaczona Elżbieta zamknęła się w swojej komnacie, gdzie szlochała tak długo, aż zaniepokojeni dworzanie wyważyli drzwi. Żałoba po ukochanym przesłoniła jej nawet radość ze słynnego zwycięstwa angielskiej floty nad Wielką Armadą Filipa II.

Piętnaście lat po śmierci Dudleya, wśród osobistych pamiątek królowej znaleziono czuły liścik, na którym widniały skreślone jej ręką słowa: „Jego ostatni list”…

Równie wierny królowej był Francis Walsingham. © Wikimedia Commons.

Równie wierny królowej był Francis Walsingham.
© Wikimedia Commons.

Awanturnicy i politycy

Za życia Dudley nie pozwolił wydrzeć sobie miana pierwszego z faworytów, lecz nie był jedyny, o czym świadczą liczne sceny zazdrości, które robił Elżbiecie. Irytowała się z ich powodu, od czasu do czasu przepędzała go z dworu, na który nieustannie wracał, ale żaden z dworzan nie zagrzał miejsca na dłużej przy jej boku z wyjątkiem Christophera Hattona (1540–1591).

Elżbieta i Christopher poznali się w iście romansowej scenerii, podczas balu maskowego wydanego w 1561 roku w jednym z londyńskich kolegiów prawniczych. Hatton, typowy bawidamek i wyśmienity tancerz, pochodził z niezbyt zamożnej rodziny, i choć był urodziwy, przypominał raczej chłopca niż mężczyznę, więc doradcy królowej nie mogli pojąć, co ona w nim widzi. Jednak w ciągu kolejnych dziesięciu lat ten – jakby nie było – całkiem zdolny prawnik zrobił tak zawrotną karierę, że zaczęto go podejrzewać o mistrzostwo w sztuce miłosnej, i wkrótce całą Anglię obiegły pogłoski o jego wyczynach w królewskiej alkowie. Tymczasem wyraźnie zauroczona Elżbieta otworzyła mu drogę do parlamentu, mianowała go kapitanem swej straży przybocznej i jakby tego było mało, publicznie obsypywała go pieszczotami i nazywała swoim „barankiem”. A kiedy zażyczył sobie ogrodów różanych, które należały do biskupa Ely, bez wahania ofiarowała mu je w prezencie, nie bacząc na protesty byłego właściciela.

Christopher Hatton swoją karierę zakończył jako królewski szambelan, gdyż umarł przedwcześnie, pod troskliwą opieką swojej protektorki, która osobiście pielęgnowała go w chorobie. Aby jednak oddać mu sprawiedliwość, należy zaznaczyć, że nie tylko czerpał korzyści z łączącej ich zażyłości. W zamian za łaski odwdzięczał się bezwzględną wiernością i sumienną służbą. Zresztą, gdyby tak nie było, nie cieszyłby się tak długo względami. Elżbietę bowiem można podejrzewać o różne miłostki, lecz nie o naiwność. Świadczy o tym fakt, że niejeden z faworytów za drobniejsze uchybienia stracił stanowisko, majątek, wolność, a nawet głowę.

Równie wierny królowej był Francis Walsingham, jeden z najwybitniejszych i najbardziej zaufany – obok Williama Cecila – mąż stanu i doradca. Ten wytrawny polityk i szef siatki szpiegowskiej podobno skrycie się w niej kochał. Tylko czy z wzajemnością? Na to nie ma dowodów.

Znacznie krócej łaskami cieszyli się inni. Z niektórymi Elżbietę łączyły mocniejsze więzi, kilku – jak chociażby Szekspirowi – tylko patronowała. W gronie nielicznych szczęśliwców, którzy znaleźli się bardzo blisko monarchini, byli znani i mniej znani, przystojni i mniej urodziwi, wszyscy jednak mieli to „coś”, co urzekło ją choćby na chwilę.

Wśród faworytów, o których jeszcze wypada pamiętać, znaleźli się: Francis Bacon, poeta, którego podejrzewa się o bycie prawdziwym Szekspirem; Walter Raleigh, kolejny rzekomy Szekspir, który obiecywał przywieźć złoto z legendarnego El Dorado; czy słynny korsarz i odkrywca Francis Drake, którego dokonania wyraźnie imponowały Elżbiecie.

Ostatni faworyt – Robert Devereux. © Wikimedia Commons.

Ostatni faworyt – Robert Devereux. © Wikimedia Commons.

Ostatni faworyt

Pustkę po stracie Dudleya zapełnił w sercu podstarzałej królowej młodszy o połowę Robert Devereux (1565–1601), hrabia Essex, tak na marginesie pasierb Dudleya. Oficjalnie, bo – jeśli wierzyć pogłoskom – był on jego naturalnym synem z czasów romansu z Lettice Knollys. Czyżby więc przez pamięć o tamtym zapałała miłością do niego? Cóż, na to pytanie raczej dzisiaj nie odpowiemy. Wiadomo jednak, że buńczucznemu młodzikowi wybaczała wszelkie ekscesy i liczne akty samowoli. Całymi nocami grywała z nim w szachy w prywatnej komnacie i nawet przymykała oko, gdy kwestionował opinie doradców (był przeciwnikiem polityki Williama i Roberta Cecilów, ojca i syna – zaufanych polityków Elżbiety). Jego śmiałość poniekąd ją bawiła i pewnie fascynowała. Do czasu. Jak kilku poprzedników, w końcu podpadł swojej pani i 25 lutego 1601 roku przyszło mu położyć głowę pod katowski topór. Poniekąd sam był sobie winien, bo dał się uwikłać w spisek, zawiązany przez szlachtę i oficerów, którzy utracili majątki z powodu wojen prowadzonych przez Elżbietę. Krewki lord, za przykładem innych niesfornych ulubieńców, trafił do Tower i pewnie by stamtąd wyszedł, gdyby nie jego niewyparzony język. Królowa, która wcześniej miała do niego tak ogromną słabość, nie mogła mu bowiem wybaczyć stwierdzenia, że jej umysł jest „równie spaczony jak ścierwo”.

Mimo to mocno przeżyła śmierć młodego faworyta. Jak się miało okazać, ostatniego. I chociaż wieść o jego śmierci przyjęła z pozorną obojętnością, nie przestając grać na wirginale, wkrótce popadła w neurastenię i godzinami siedziała w bezruchu, z palcem na ustach, wpatrzona w nieokreślony punkt, nie pozwalając służbie zmienić swoich szat ani się nakarmić.

Umarła dwa lata później, tak jak chciała – otoczona nimbem Królowej Dziewicy, z nieprzeniknioną maską wytrawnego polityka, któremu obce są wszelkie uczucia. Ile kosztowała ją ta dbałość o wizerunek monarchini poślubionej Anglii, ile poświęciła dla interesu państwa i czy kiedykolwiek była szczęśliwa w ramionach kochanka, nie wie nikt.

Bibliografia

Baldwin, Miłości ich życia, Świat Książki, Warszawa 1995, s. 33–37.
Grzybowski, Elżbieta Wielka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1984.
http://elizabethan-era.org.uk/elizabethan-courties.htm
http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/726359,Elzbieta-krolowadziewica-Anglii

[1] L. Baldwin, Miłości ich życia, Świat Książki, Warszawa 1995, s. 36.

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

W łożu
z Tudorami

Amy Licence

Elżbieta I
i Robert Dudley

Sarah Gristwood

Artykuł Faworyci Elżbiety I pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Ci wiarołomni Szkoci, czyli wojny Anglików ze Szkotami w czasach Tudorów

$
0
0
Uzurpator Perkin Warbeck podawał się za zaginionego księcia Ryszarda, syna Edwada IV. © Wikmedia Commons.

Uzurpator Perkin Warbeck podawał się za zaginionego księcia Ryszarda, syna Edwada IV. © Wikmedia Commons.

Jeden z rycerzy i dowódców polowych króla Anglii Henryka IV w czasie walijskiego powstania w 1403 r. powiedział do swego władcy: „Cały naród walijski mieszkający na tych terenach jest wplątany w rebelię”. Błagał króla, „aby nakazał ostateczne zniszczenie całego wiarołomnego narodu Walijczyków”[1].

Wrodzona nienawiść

Do eksterminacji Walijczyków na szczęście nie doszło. Walijska klasa rządząca i arystokracja zostały jednak w znacznej części zniszczone, a Walia całkowicie wchłonięta. Po zwycięstwie Anglicy zaczęli śmielej spoglądać na północnego sąsiada – Szkocję. Chcieli jej mieszkańcom zgotować taki sam los jak Walijczykom. Nienawidzili ich jeszcze bardziej niż pokonanych buntowników walijskich. Nienawidzili ich, ponieważ bali się ich jeszcze bardziej. Poza tym Szkoci zrobili rzecz niewybaczalną – sprzymierzyli się z Francuzami. Jak mówi stare angielskie powiedzenie, „kiedy Etiopczyk będzie biały, wówczas Anglik pokocha Francuza”. Przymierze szkocko-francuskie zawsze stanowiło groźną kombinację, a zdradliwość Szkotów (tak ich postrzegano) była bardziej kosztowna i trudniej ich było ukarać. Niechęć do nich, czy wręcz nienawiść, która narastała przez wieki, była tak głęboko zakorzeniona, że królom angielskim dużo łatwiej było zebrać armię przeciw Szkotom niż przeciw Francji, choć szanse na sukces i ewentualne korzyści były tu dużo mniejsze.

Masakra pod Flodden

W kilka lat po objęciu władzy w Anglii przez pierwszego z Tudorów, Henryka VII, rozpoczął się kolejny konflikt ze Szkotami. Powodem był samozwaniec Perkin Warbeck, który ujawnił się w 1492 r. jako rzekomy Ryszard York, młodszy, zaginiony syn Edwarda IV. Znalazł nieoczekiwanie poparcie w Irlandii, Francji i Szkocji. Walki toczyły się od 1495 r. Warbeck został ujęty w 1497 r. po przegranej bitwie, a następnie stracony. Mimo to, poza tym krótkim dwuletnim okresem, relacje między oboma królestwami, angielskim i szkockim zarządzanym przez Jakuba IV, układały się poprawnie. W 1502 r. zawarto traktat o „wiecznym pokoju” między dwoma państwami, którego skutki miały okazać się dalekosiężne. Córka Henryka VII, Małgorzata Tudor (1489–1541), w 1503 r. poślubiła Jakuba IV i została królową Szkocji. Z tym że Anglicy niezbyt ufali swym sąsiadom, zresztą z wzajemnością. Rozbudowywano i wznoszono zamki i fortyfikacje na granicy. Lord Dacre miał stale pod bronią armię liczącą 5000 żołnierzy, którzy byli w każdej chwili gotowi ruszyć przeciwko Szkocji. Ten stan trwał od 1501 do 1525 r. Nie miały na to wpływu traktaty i układy. Nawet w czasie wojny ta armia oczekiwała w rezerwie – na wszelki wypadek[2].

Ale jak to bywa, ten „wieczny pokój” okazał się bardzo krótki. W latach 1504–1512 doszło do wojny morskiej. Henryk VIII sprzymierzył się z państwami Świętej Ligi, utworzonej w 1511 r. z inicjatywy papieża Juliusza II, w celu powstrzymania ekspansjonistycznej polityki króla Francji Ludwika XII. Ten powołał się „na stary sojusz”, i zwodząc króla Szkocji obietnicami szybkiego zwycięstwa i poparciem jego pretensji do tronu angielskiego, namówił go do wkroczenia do Anglii. Tak też się stało. Czarę goryczy przelało zamordowanie przez Anglików w 1511 r. więzionego przez nich szkockiego admirała Andrew Bartona.

Małgorzata Tudor, córka Henryka VII, poślubiła Jakuba IV, by scementować angielsko-szkockie przymierze. © Wikmedia Commons.

Małgorzata Tudor, córka Henryka VII, poślubiła Jakuba IV, by scementować angielsko-szkockie przymierze. © Wikmedia Commons.

4 września 1513 r. Jakub IV na czele niemal 60-tysięcznej armii przekroczył granicę. Po kilku dniach marszu zajął dogodną dla siebie pozycję na wzgórzu Flodden (w pobliżu wsi Branxton w hrabstwie Northumberland). Z ogromnej armii na pole bitwy dotarło ok. 30 tys. ludzi, reszta albo zdezerterowała, albo była zaangażowana w walki z Anglikami w innych rejonach. Anglicy spodziewali się takiego posunięcia. Król Henryk VIII przebywał wówczas we Francji, i w czasie, kiedy władca szkocki wraz ze swą armią ruszył na Anglię, armia dowodzona przez niego oblegała Guinegate[3]. Zgodnie z „tradycją” pozostawił jednak do obrony północnej granicy armię pod dowództwem 70-letniego Thomasa Howarda, hrabiego Surrey. Miał on pod swoimi rozkazami od 12 do 26 tys. żołnierzy (niektóre dane mówią o 30 tys.). Armia ta na atak nieprzyjaciela zareagowała szybko i zdecydowanie. Do bitwy doszło 9 września. Obie strony przed starciem straciły wiele godzin na nieustanne manewry. Ostrzałem artyleryjskim i sprytnym posunięciem Anglicy zmusili Jakuba do przemieszczenia swych sił. Ostrzał angielskich łuczników oraz atak artylerzystów nie dał przeciwnikom szans. Anglicy zmusili szkocką piechotę, lekko uzbrojoną i niechronioną, do ustąpienia z dogodnych pozycji. Zaczęli okrążać Szkotów. Anglikom udało się przekroczyć rzekę Till i dostać się na tyły wroga. Obie armie dosłownie rzuciły się na siebie. Długie szkockie piki okazały się mało przydatne w obliczu angielskich halabard. Szkoccy artylerzyści byli słabo wyszkoleni. Zdawać się mogło, że Szkoci w ogóle nie odrobili zadania domowego. Od bitwy pod Bannockburn armia górali nie przeobraziła się w większym stopniu, a taktyki nie zmieniono w ogóle. Szkoci ponieśli druzgocącą klęskę: zginął król Jakub IV, jego nieślubny syn Aleksander, arcybiskup St. Adrews, dwóch opatów, dziewięciu z dwunastu biorących udział w bitwie earlów, czternastu lordów i kilka tysięcy żołnierzy szkockich (z 20-tysięcznej armii). Anglicy twierdzili, że pozbawili życia 10 tys. Szkotów. Nie wszystkie oddziały włączyły się do bitwy. Siły rezerwowe Archibalda Campbella bezczynnie przyglądały się klęsce armii i króla Jakuba. Jak się przypuszcza, Anglicy stracili 1,5-4 tys. ludzi. Hasło na sztandarze szkockiego króla: „Veritas Vincit” (Prawda zwycięża), okazało się dlań gorzką ironią. Tym razem prawda była po stronie Anglików[4]. Konsekwencje tej klęski okazały się ogromne. Wielu „panów” zaczęło odnosić się z dezaprobatą do „starego sojuszu”. Hrabia Surrey tym zwycięstwem przyćmił wszystko, co w tym samym czasie uczynił Henryk VIII na kontynencie[5]. Anglicy tryumfowali.

Monument upamiętniający bitwę pod Flodden Field. © Wikimedia Commons, Paul Barlow.

Monument upamiętniający bitwę pod Flodden Field.
© Wikimedia Commons, Paul Barlow.

Intrygi – polityka – wojna – intrygi – polityka – …!

Rok po bitwie Anglia i Francja nie tylko podpisały pokój, nie oglądając się na Szkotów, ale dodatkowo zaczęły ingerować w wewnętrzne sprawy kraju. Henryk VIII, aby zadbać o swoje interesy, pod pretekstem troski o swą siostrę otwarcie ogłosił się „Protektorem Szkocji” i zachowywał się tak, jakby to on, a nie książę Albany sprawował nominalną władzę w królestwie. Faktem jest, że u boku jego siostry Małgorzaty Tudor istniała frakcja szkockiej szlachty o proangielskich zapatrywaniach. Książę Albany wrócił jednak do królestwa i zadbał zarówno o swoje interesy, jak i przedłużenie sojuszu z Francją. Traktat z Rouen z 1517 r. zapowiadał, że król Szkocji Jerzy V zwiążę się z francuską rodziną królewską[6]. Jednak kolejny monarcha, Jakub V, do 1541 r. zdołał oprzeć się Henrykowi VIII, który namawiał go do zerwania sojuszu z Francją. Dla wielu Anglików walka z północnym sąsiadem była nie tylko obowiązkiem, ale i czystą przyjemnością. Postawę tę zwięźle podsumował Ralph Sadler, poseł Henryka VIII w Szkocji. Skarżył się monarsze, iż „mieszkańcy tego kraju to najbardziej nieokrzesany i bezmyślny lud pod słońcem”. Kiedy w latach 1522–1523 toczyła się kolejna wojna Henryka VIII z Franciszkiem I, armia pod dowództwem Thomasa Howarda, zwycięzcy spod Flodden, czekała w pełnej gotowości na granicy ze Szkocją.

Do kolejnej wojny między Szkocją a Anglią doszło w 1542 r. Na wybuch konfliktu miało również wpływ nowe małżeństwo szkockiego króla. Po śmierci pierwszej żony (córki Franciszka I) Jakub V ożenił się z Marią Lotaryńską, córką ks. Guide. Gwizjusze słynęli ze ślepej ortodoksji katolickiej. Małżeństwo to było dziełem kardynała Dawida Beatona, zażartego wroga Tudorów i protestantyzmu. To on odwiódł dwukrotnie króla od spotkania z  Henrykiem VIII w Yorku. Stał również za negatywną odpowiedzią na propozycję kasaty klasztorów.

Współczesny widok rzeki Esk, nieopodal której, na tofowisku Solway Moss, doszło do kolejnego starcia między Anglikami a Szkotami. © Wikimedia Commons, Andrew Smith.

Współczesny widok rzeki Esk, nieopodal której, na tofowisku Solway Moss, doszło do kolejnego starcia między Anglikami a Szkotami. © Wikimedia Commons, Andrew Smith.

24 listopada 1442 r. Szkoci ponieśli kolejną dotkliwą porażkę, na torfowisku Solway Moss nad rzeką Esk. Okazało się, że Szkoci byli kompletnie nieprzygotowani do wojny. Możni nienawidzili swego monarchy od momentu objęcia przez niego tronu w 1537 r., z drugiej strony nadal żywa była pamięć o Flodden. Podczas bitwy zginęło stosunkowo niewielu Szkotów, większość dostała się do niewoli (m.in. 5000 kawalerzystów). Źle dowodzeni jeźdźcy ugrzęźli na bagnistym terenie nad rzekami Esk i Stark. Anglicy nie musieli do nich nawet strzelać, byli bezbronni. Sam król uciekł, co pozbawiło jego żołnierzy resztek ochoty do walki. Wkrótce potem, 14 grudnia 1942 r., Jakub V zmarł, a tron objęła jego niedawno urodzona córka Maria Stuart. Tę sytuację wykorzystał Henryk VIII. Na początek wysłał do Szkocji przebywającego na wygnaniu Archibalda Douglasa w towarzystwie jeńców szkockich wziętych pod Solway Moss. Grupa ta miała jedno zadanie – propagować proangielskie nastroje i popierać projekty przyszłego mariażu Marii Stuart z Edwardem, księciem Walii. 1 lipca 1543 r. zawarto traktat z Greenwich, który zapowiadał pokój między obu krajami oraz ustanawiał małżeństwo Marii z Edwardem. Wkrótce jednak okazało się, że król angielski poczyna sobie ze Szkocją tak, jakby ta była w jego władaniu. 11 grudnia 1543 r. parlament szkocki wypowiedział traktat z Greenwich. Powrócono również do polityki profrancuskiej.

Odwet Henryka VIII wisiał w powietrzu i niebawem doszło do kolejnych walk. Jego oddziały rozpoczęły marsz na północ z rozkazem palenia, mordowania i grabienia. 10 kwietnia 1544 r. wojska angielskie pod dowództwem earla Hereford ruszyły, aby dać nauczkę niepokornym sąsiadom. Otrzymały rozkaz „spalenia Edynburga […] aby pozostała w pamięci kara boska, która spadła na Szkotów za ich wiarołomstwo i nielojalność”[7]. Akcje te prowadzone w latach 1544–1545 na południu Szkocji, aż po Edynburg, zyskały sobie miano „brutalnych zalotów” (rough wooing). Jedna z bitew ze Szkotami na zawsze zapisała się w historii wojskowości Anglii. Bitwa pod Pinkie Cleugh w 1547 r. była pierwszą nowoczesną bitwą stoczoną w Anglii, ponieważ obie strony wykorzystały w walce formacje pikinierów i żołnierzy wyposażonych w broń palną (arkebuzerów). Anglicy wsparli swe siły ogniem dział z okrętów wojennych floty, które ostrzeliwały lewą flankę w Firth of Forth. Najważniejszą rolę w bitwie odgrywali łucznicy, strzelcy i artyleria, ściśle współpracując z pikinierami. Z kolei po obu stronach ciężka kawaleria była używana jako wsparcie i siły rezerwowe. Po bitwie okazało się, że także i tym razem Anglicy byli lepiej przygotowani. Zginęło ok. 6000 Szkotów i zaledwie 800 Anglików. Dopiero na mocy postanowień Traktatu Bulońskiego z 1550 r. francuska interwencja zmusiła Anglików do wycofania swych oddziałów ze Szkocji.

Drzeworyt przedstawiający bitwę pod Pinkie Cleugh. © Wikimedia Commons.

Drzeworyt przedstawiający bitwę pod Pinkie Cleugh. © Wikimedia Commons.

Małżeństwo z rozsądku

Szkocja pozostawała przez cały wiek XVI w pełni niezależnym krajem. Nie wplątała się w sprawy Anglii, nawet w tę ograniczoną unię koron, jaka miała nastąpić po śmierci Elżbiety I. Przeszła własną reformację, która potoczyła się zupełnie inaczej niż w Anglii, i doprowadziła do powstania narodowego Kościoła, który przetrwał po dziś dzień. Szkocja miała własny system prawny, który także ocalał, własny parlament i własny stan szlachecki, który tym parlamentem kierował. Szczyciła się swoją monarchią i dynastią panującą, która zasiadała na tronie dwa razy dłużej niż Tudorowie. Szkocja miała szacowne tradycje polityczne, społeczne i kulturalne, które były tak stare jak sąsiadów z południa[8].

Przed losem Walijczyków z pewnością uratowało Szkotów położenie geograficzne, zaciekły opór stawiany w odpowiednim momencie, a przede wszystkim… królowa Elżbieta I. Jako pierwszy angielski monarcha myślała nowocześnie. Zawarty z sąsiadem w 1560 r. traktat utorował drogę rozwiązaniom politycznym opartym na porozumieniu. W sześć lat później, w czerwcu 1566 r., Maria Stuart urodziła syna – Karola Jakuba. Jego ojcem był Henryk Stewart, lord Darnley – po kądzieli prawnuk króla Henryka VII. Małżonkowie już wtedy żyli w separacji, krążyły plotki, że chłopiec jest synem sekretarza królowej, Włocha Davida Riccio. Maria nie godziła na rozwód, nie chcąc komplikować sytuacji prawnej dziecka. Widziała w nim przyszłego króla Anglii i Szkocji. „Mój panie – miała powiedzieć do odtrąconego małżonka – Bóg dał nam syna spłodzonego przez ciebie, a nie kogoś innego… Mam nadzieję, że ten syn połączy królestwa Anglii i Szkocji”[9]. Tak też się stało. Król Szkocji Jakub VI, protestant, prawnuk Małgorzaty Tudor , w roku 1603 został królem Anglii jako Jakub I Stuart. Choć wcale nie oznaczało to końca nienawiści i wojen.

Bibliografia:

Cornish P., McBride A., Henry VIII’s Army, Oxford 2000.
Devis N., Wyspy. Historia, Kraków 2003.
Eblis S. G., The Tudor Borderlands 1485 – 1603, [w:] “The Oxford Illustrated History of Tufor and Stuart Britain”, pod red. J. Morrilla, Oxford 1996.
Ferguson W., Scotland’s Relations with England: a Survey to 1707, Edinburgh 1977.
Gravett Ch., Tudor Knight, Oxford 2006.
Johnson P., Historia Anglików, Gdańsk 2002.
Meyer J. G., Tudorowie. Prawdziwa historia niesławnej dynastii, Kraków 2012.
Zabieglik S., Historia Szkocji, Gdańsk 2000.
Zins H, Historia Anglii, Wrocław–Warszawa–Kraków 2001.

[1] P. Johnson, Historia Anglików, Gdańsk 2002, s. 108-109.

[2] S. G. Eblis, The Tudor Borderlands 1485-1603 [w:] “The Oxford Illustrated History of Tufor and Stuart Britain”, pod red. J. Morrilla, Oxford 1996, s. 60.

[3] L. Molendowski, Wojny i armia Henryka VIII [w:] http://www.tudorowie.pl/wojny-i-armia-henryka-viii/ [dostęp: 17.10.2015].

[4] Niemal 400 lat po bitwie, w 1910 roku na polu bitwy pod Flodden wzniesiono granitowy krzyż z napisem: „To Brave of Both Nations” (Obu walecznym narodom).

[5] G. J. Meyer, Tudorowie. Prawdziwa historia niesławnej dynastii, Kraków 2012, s. 31.

[6] W. Ferguson, Scotland’s Relations with England: a Survey to 1707, Edinburgh 1977, s. 52.

[7] Ibidem, s. 61.

[8] N. Devis, Wyspy. Historia, Kraków 2003, s. 473.

[9] S. Zabieglik, Historia Szkocji, Gdańsk 2000, s. 130.

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Henryk VII

Thomas Penn

Artykuł Ci wiarołomni Szkoci,
czyli wojny Anglików ze Szkotami
w czasach Tudorów
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Syn(owie) Elżbiety I. Teoria o księciu Tudorze

$
0
0
Elżbieta i Edward de Vere mieli być rodzicami prawdziwego Szekspira. Kiedy teorię zmodyfikowano, jego miejsce zajął Southampton. © Wikmedia Commons.

Elżbieta i Edward de Vere mieli być rodzicami prawdziwego Szekspira. Kiedy teorię zmodyfikowano, jego miejsce zajął Southampton. © Wikmedia Commons.

Robert Cecil, w filmie Anonimus ukazany jako nikczemny na ciele i duszy czarny charakter, informuje wstrząśniętego Edwarda de Vere, hrabiego Oksfordu, że królowa Elżbieta urodziła kilkoro nieślubnych dzieci, nie tylko Essexa i Southamptona, a jej pierworodnym jest sam de Vere.

Kochanek czy syn, a może jedno i drugie?

Dysponując pewną wiedzą historyczną, w trakcie oglądania Anonimusa (2011), będącego swobodną interpretacją dziejów Edwarda de Vere (1550–1604), rzekomego Szekspira, nietrudno wskazać, w którym momencie twórców filmu poniosła wyobraźnia. Ale… czy na pewno?

Teorii na temat życia intymnego Elżbiety I namnożyło się przez lata tak wiele, że scenarzyści wcale nie musieli zmyślać. Wystarczyło, że wykorzystali kilka koncepcji, i oto okazuje się, że mamy nie tylko licznych kandydatów do miana Szekspira, ale i paru pretendentów do tytułu księcia Tudora.

Pierwszym z nich jest wspomniany Edward de Vere, hrabia Oksfordu, wysoko urodzony dworzanin i poeta, którego historia zapamiętała głównie dzięki temu, że jest „podejrzany” o bycie prawdziwym Szekspirem. A raczej był, bo hipoteza ta została obalona przez teoretyków literatury.

Według jednej z teorii Elżbieta i Robert Dudley mieli sporą gromadkę dzieci.  © Wikmedia Commons.

Według jednej z teorii Elżbieta i Robert Dudley mieli sporą gromadkę dzieci. © Wikmedia Commons.

To jednak nie wszystko – zgodnie ze spiskową teorią dziejów, wychowany pod nazwiskiem przybranych rodziców, de Vere miał być albo owocem związku młodziutkiej Elżbiety i Thomasa Seymoura, albo jej kochankiem. Autorem tej drugiej tezy, tzw. I teorii o księciu Tudorze, jest Percy Allen. W 1934 roku opublikował on książkę Anne Cecil, Elizabeth i Oxford, w której dowodził, że Elżbieta i de Vere mieli nieślubnego syna. Chłopiec ten nazywał się William Hughes, został aktorem i występował na scenie jako… William Szekspir! Miano to zapożyczył od pseudonimu ojca, pod którym ów publikował swoje sztuki. Ojciec zaś posługiwał się nazwiskiem człowieka ze Stratfordu, który był studentem prawa. Słowem, w owym czasie żyło aż trzech Szekspirów: dramatopisarz Edward de Vere, jego syn aktor William Hughes oraz William Szekspir, który nie był ani aktorem, ani literatem.

Francis Bacon - kolejny rzekomy Szekspir i zarazem syn Elżbiety i Dudleya. © Wikmedia Commons.

Francis Bacon – kolejny rzekomy Szekspir i zarazem syn Elżbiety i Dudleya. © Wikmedia Commons.

Teoria Allena nie została dobrze przyjęta i spotkała z dezaprobatą m.in. Zygmunta Freuda, jednak nie odrzucono jej całkowicie. Nie zaprzeczono na przykład, że adresatem niektórych sonetów Edwarda de Vere/Szekspira mógł być genialny syn jego i królowej. Z czasem Allen, który rzekomo poprzez medium miał skontaktować się z duchami Szekspira, Elżbiety i Edwarda de Vere, zmodyfikował swoją koncepcję i uznał, że nieślubnym dzieckiem królowej był nie domniemany William Hughes, lecz Henry Wriothesley, hrabia Southampton. Pomysł ten podchwycili Dorothy i Charlton Ogburn w książce Gwiazda Anglii (1952), kolejnej biografii hrabiego Oksfordu, a za nimi jeszcze paru twórców.

Elżbieta I i Robert Dudley: zrobili to czy nie?

O Elżbiecie I i Robercie Dudleyu (1532–1588) napisano dziesiątki tekstów, ale nikomu nie udało się z całą pewnością ustalić, czy Królowa Dziewica była lub nie była dziewicą. Głowili się nad tym także jej współcześni, ale bezskutecznie, a sam król francuski podobno mawiał, że jest to jedno z wielkich pytań Europy.

Wiadomo jednak, że Elżbietę łączyła z Robertem, przyjacielem z dzieciństwa, bardzo silna więź emocjonalna. Trudno jednak powiedzieć, czy ich relacja, obfitująca we wzloty i upadki oraz urządzane przez oboje liczne sceny zazdrości, zaowocowała czymś więcej. Jeśli jednak prawdą jest, że z ich związku narodził się Robert Devereux (1565–1601), hrabia Essex, oficjalnie pasierb Dudleya, Elżbieta nie mogła być dziewicą. Tylko czy potrafiłaby skazać własnego syna na śmierć, co nastąpiło w 1601 roku, kiedy został oskarżony o zdradę stanu i ścięty? Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi, aczkolwiek trzeba pamiętać, że Tudorowie nie takie zbrodnie mieli na sumieniu.

Znacznie ciekawsza wydaje się teoria mówiąca, że Essex nie był jedynym dzieckiem Elżbiety i Dudleya. Orville Ward Owen i Elizabeth Wells Gallup, autorzy książki Sir Francis Baconʼs Cipher Story (1893–1895), twierdzili, że para pobrała się potajemnie, a z ich związku urodzili się dwaj synowie – przyszły hrabia Essex oraz Francis Bacon (1561–1626), poeta, filozof i… autor sztuk publikowanych pod pseudonimem Szekspira. Ba! Owen upierał się nawet, że odkrył tajny szyfr ukryty w utworach Bacona/Szekspira, który między wierszami ujawnia tożsamość rodziców i tragedię prawowitego dziedzica, który nie może upomnieć się o tron Tudorów.

Według Johna Thomasa Looneya Szekspirem był Edward de Vere. © Wikmedia Commons.

Według Johna Thomasa Looneya Szekspirem był Edward de Vere. © Wikmedia Commons.

Tezę, jakoby Bacon był w rzeczywistości synem królowej, w ciągu następnych lat powielali kolejni badacze, wysnuwając na jej poparcie mniej lub bardziej wiarygodne argumenty. Wreszcie, w 1920 roku niejaki John Thomas Looney odrzucił teorię o domniemanych dzieciach królowej i skupił się na samym Szekspirze. W jego przekonaniu był nim Edward de Vere, hrabia Oksfordu.

II teoria o księciu Tudorze

Do tezy Looneya powrócił Paul Streitz, w 2001 roku publikując książkę Oxford: Son of Queen Elizabeth I, która legła u podstaw tzw. II teorii o księciu Tudorze. Oprócz poglądu, że Edward de Vere był owocem romansu Elżbiety z Seymourem, książka ożywia również teorię, że Królowa Dziewica miała kilkoro dzieci z Dudleyem. Byli to: Elizabeth Leighton, poetka Mary Sidney, królewski doradca Robert Cecil i oczywiście Robert Devereux oraz Francis Bacon. Ponadto z kazirodczego związku z Edwardem de Vere urodził się Henry Wriothesley.

Istna tragedia grecka, chciałoby się powiedzieć. Albo lepiej – gotowy scenariusz. I rzeczywiście, na kanwie tej teorii osnuta została fabuła filmu Anonimus w reżyserii Rolanda Emmericha, choć wielu poważnych historyków zdecydowanie ją odrzuca.

Bibliografia

Anonimus, reż. Roland Emmerich, 2011.
Gristwood,Elżbieta I i Robert Dudley, Kraków 2014.
M.H. Hart, Edward de Vere (powszechnie znany jako William Szekspir) [w:] 100 postaci, które miały największy wpływ na dzieje ludzkości, Warszawa 1995, s. 134–145.
A Fresh Look at the Tudor Rose Theory – The Elizabethan, www.elizabethanreview.com/price.pdf

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Elżbieta I
i Robert Dudley

Sarah Gristwood

W łożu
z Tudorami

Amy Licence

Artykuł Syn(owie) Elżbiety I.
Teoria o księciu Tudorze
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.


Noc poślubna Katarzyny Aragońskiej i księcia Artura

$
0
0
Katarzyna Aragońska, córka Władców Katolickich, została przeznaczona na żonę dla najstarszego syna Henryka VII, księcia Artura. © Wikimedia Commons.

Katarzyna Aragońska, córka Władców Katolickich, została przeznaczona na żonę dla najstarszego syna Henryka VII, księcia Artura. © Wikimedia Commons.

Kiedy Henryk VIII postanowił unieważnić swoje małżeństwo z Katarzyną Aragońską, starał się za wszelką cenę udowodnić, że pierwsza żona, stając z nim na ślubnym kobiercu, nie była dziewicą. Tymczasem Katarzyna zarzekała się, że weszła nietknięta do jego alkowy i do końca życia utrzymywała, że jej związek z księciem Arturem nie został skonsumowany.

Kto i kiedy skłamał?

Kwestia dziewictwa Katarzyny Aragońskiej wciąż pozostaje otwarta i – jak to nieraz bywa w przypadku spraw rozwodowych – mamy tutaj do czynienia ze słowem przeciwko słowu. Jak wiadomo, Henryk VIII był zdeterminowany, aby poślubić Annę Boleyn i dostatecznie zirytowała go postawa papieża, miesiącami odwlekającego decyzję o unieważnieniu małżeństwa. W dodatku miał świadomość, że Klemensowi VII nie chodzi o kwestie doktrynalne, tylko polityczne. Katarzyna była przecież ciotką cesarza Karola V Habsburga, od którego papież pozostawał zależny.

W tej sytuacji nietrudno założyć, że angielski król, który za wszelką cenę usiłował postawić na swoim, mógł się posunąć do kłamstwa. O wykręty można również podejrzewać Katarzynę, która przed sądem legackim przedstawiła odmienną wersję wydarzeń. Tylko czy bogobojna królowa posunęłaby się do krzywoprzysięstwa?

Mało tego – dziewictwo Katarzyny, przynajmniej oficjalnie, zostało poświadczone przed laty. Aby utrzymać sojusz angielsko-hiszpański, a także zachować duży posag, Henryk VII zgodził się na jej ślub ze swoim młodszym synem, choć długo go odwlekał. Przyjęto wtedy, że małżeństwo Katarzyny z księciem Arturem nie zostało skonsumowane, a ówczesny papież mógł wydać specjalną dyspensę (prawo kanoniczne zakazywało małżeństwa z wdową po bracie, ale skoro nie zostało ono skonsumowane, nie stanowiło przeszkody). Dziewictwo swojej pani potwierdziła m.in. kierująca jej dworem Donna Elvira. Również ojciec Katarzyny, Ferdynand Aragoński, pisał w 1503 roku, że nikt w Anglii nie ma co do tego wątpliwości. Zanim jednak młoda wdowa poślubiła narzeczonego, minęło siedem lat – Henryk VIII ożenił się z nią kilka tygodni po objęciu tronu, 11 czerwca 1509 roku.

Wielu zastanawiało się, czy chorowity Artur mógł sprostać w sypialni obowiązkom małżonka... © Wikimedia Comons.

Wielu zastanawiało się, czy chorowity Artur mógł sprostać w sypialni obowiązkom małżonka… © Wikimedia Comons.

Czy Katarzyna mówiła prawdę, czy raczej osiemnastoletni, zakochany król, na którego naciskał przyszły teść – Ferdynand Aragoński – wolał przymknąć oko na fakty i założyć, że starsza o sześć lat bratowa zachowała cnotę? O ile nie ma pewności co do zeznań Katarzyny, o tyle Henryk VIII w każdej sytuacji wychodzi na łgarza: jeśli nie była dziewicą, skłamał, uznając ją za taką i biorąc z nią ślub; jeśli była, skłamał po latach, gdy zarzucił jej kontakty cielesne z pierwszym mężem.

Katarzyna – jeśli nie powiedziała prawdy – zrobiła to tylko raz. Podobnie jak młody Artur, który nazajutrz po nocy poślubnej przechwalał się, że „zwiedził Hiszpanię”. Problem w tym, że wyznania obojga są sprzeczne.

Ach, co to był za ślub

Zgodnie z obyczajem panującym na królewskich dworach książę Artur i Katarzyna Aragońska zostali sobie zaślubieni per procura jeszcze jako dzieci, 19 maja 1499 roku. Kiedy Artur ukończył piętnaście lat, hiszpańska księżniczka wyruszyła do Anglii. Ich ślub odbył się w niedzielę 14 listopada 1501 roku, w londyńskiej katedrze św. Pawła.

Rano w tym dniu Katarzyna wyszła z Pałacu Biskupiego, gdzie spędziła noc, i na oczach zgromadzonej szlachty udała się z orszakiem po błękitnym dywanie w kierunku katedry. Miała na sobie suknię z białej satyny haftowaną perłami i złotą nicią, ze spódnicą plisowaną w hiszpańskim stylu, a na ramiona opadały jej rozpuszczone włosy, co było symbolem dziewictwa. Wraz z towarzyszącą jej świtą, w której znajdował się małoletni książę Henryk, przy dźwięku fanfar weszła do katedry zachodnim wejściem. Ściany świątyni zostały obwieszone kosztownymi gobelinami, a od drzwi do ołtarza, gdzie stało podwyższenie przygotowane dla młodej pary, ciągnął się kobierzec, po którym książę Henryk poprowadził księżniczkę i oddał ją ubranemu na biało bratu, któremu towarzyszyli odziani bogato duchowni z arcybiskupem Canterbury na czele.

Król i królowa śledzili przebieg długiej i nużącej ceremonii ślubnej zza witrażowych okien komnaty usytuowanej nad podestem, aby nie odwracać uwagi zgromadzonych od młodej pary. Po uroczystościach wszyscy udali się na wystawną ucztę do pałacu Lambeth, gdzie później odbyły się oficjalne pokładziny nowożeńców.

Natura wzięła górę?

Wieczorem, między siódmą a ósmą, książę Artur został odciągnięty od kompanów przez swojego ojca chrzestnego, hrabiego Oksfordu, który sprawował pieczę nad przebiegiem wesela. Kilku duchownych i dworzan zaprowadziło świeżo upieczonego męża do sypialni, gdzie na starannie przygotowanym łożu czekała Katarzyna w otoczeniu swoich dam. Kiedy Artur położył się obok żony, zostali pobłogosławieni. Zarówno nowożeńcy, jak i łóżko, na którym oboje spoczywali, zostało okadzone dymem z kadzidła i pokropione święconą wodą. Następnie, po zakończeniu stosownych modłów, wszyscy się wycofali, pozostawiając młodą parę sam na sam…

Barwna rycina przedstawiająca zamek Ludlow, w którym młodzi małżonkowie spędzili kilka miesięcy i gdzie umarł książę Artur. © Wikimedia Commons.

Barwna rycina przedstawiająca zamek Ludlow, w którym młodzi małżonkowie spędzili kilka miesięcy i gdzie umarł książę Artur. © Wikimedia Commons.

Czy małżeństwo piętnastolatków zostało skonsumowane tamtej, po raz pierwszy wspólnie spędzonej nocy? Niektórzy świadkowie twierdzą, że tak. Katarzyna również, przynajmniej do śmierci Artura 2 kwietnia 1502 roku, nie sugerowała, aby coś było nie w porządku i dopiero rok później zaczęła podkreślać, że mąż nie dopełnił stosownego aktu.

Hrabia Shrewsbury, który był w podobnym wieku co książę i wraz z innymi odprowadził go do komnaty ślubnej, nie wątpił, że nowożeńcy dopełnili tej nocy obowiązku małżeńskiego. Natomiast Dorset wspominał, jak Artur śmiało siadał wieczorem na łożu, w którym leżała Katarzyna.
„Co się stało potem, tylko Bóg wie”, pisze David Starkey w książce Six Wives, „współcześni świadkowie zakładają jednak, że natura wzięła swój bieg”.

Z zeznań, jakie trzydzieści lat później złożył na rozprawie sądowej w Blackfriars Priory jeden z zaufanych sług księcia, Anthony Willoughby, wynika, że następnego ranka Artur opuścił sypialnię ze zdrową cerą i rumieńcami i zwrócił się do niego ze słowami: „Willoughby, przynieś mi puchar piwa, bo zwiedziłem tej nocy Hiszpanię”. Później zaś miał otwarcie stwierdzić, że posiadanie żony jest dobrą rozrywką.

Niektórzy historycy sugerują, że Artur mógł po prostu nadrabiać miną i ukrywać fakt, że nie sprostał obowiązkom męża. Po co jednak miałby to robić? Przechwałki zaś wydają się mniej dziecinne, jeśli uświadomimy sobie, że w XVI stuleciu powszechnym zwyczajem wśród mężczyzn było chwalenie się żonami i uniesieniami w sypialni.

XVI-wieczny drzeworyt ukazujący koronację Henryka VIII i jego pierwszej małżonki, Katarzyny Aragońskiej, wdowy po jego bracie Arturze. © Wikimedia Commons.

XVI-wieczny drzeworyt ukazujący koronację Henryka VIII i jego pierwszej małżonki, Katarzyny Aragońskiej, wdowy po jego bracie Arturze. © Wikimedia Commons.

Sprzeczne świadectwa

Kiedy pod koniec lat 20. i na początku lat 30. XVI wieku Henryk VIII starał się o unieważnienie małżeństwa, Katarzyna przysięgała, że nigdy nie uprawiała seksu z Arturem. W 1529 roku sąd, któremu przewodniczył przedstawiciel papieża, miał orzec, czy małżeństwo króla i królowej zostało zawarte legalnie. Aby je unieważnić, król musiałby udowodnić, że wdowa po bracie nie była dziewicą. Katarzyna natomiast, która przez całe życie będzie broniła ważności małżeństwa, starała się temu zaprzeczyć. 18 czerwca oboje zostali wezwani przed oblicze sądu w Blackfriars Priory w Londynie. Prawdy jednak nie udało się ustalić do dziś.

Katarzyna Aragońska podczas procesu w Londynie klęczy przed Henrykiem, błagając, by jej od siebie nie oddalał. © Wikimedia Commons.

Katarzyna Aragońska podczas procesu w Londynie klęczy przed Henrykiem, błagając, by jej od siebie nie oddalał. © Wikimedia Commons.

Każda ze stron miała własnych świadków. Co oczywiste, na rzecz Katarzyny świadczyło wielu Hiszpanów. Inni hiszpańscy świadkowie podkreślali, że Artur był bardzo wątły i nie miał siły na miłosne igraszki. Królowa natomiast twierdziła, że owszem, spali w jednym łożu, ale zdarzyło się to tylko siedem razy w ciągu całego małżeństwa i nic między nimi wówczas nie zaszło.

W 1529 roku w Blackfriars zeznaniom tym zaprzeczyli dawni dworzanie Artura, w tym wspomniany Anthony Willoughby. Inny z kolei opowiadał, jak pomagał przebrać księcia w koszulę i odprowadzał go do komnaty księżniczki „często i w rozmaitych czasach, a gdy wszedł, nie wychodził przez całą noc”. Ponadto, gdy Artur wyjechał do zamku Ludlow, Katarzyna chętnie mu towarzyszyła i żyli tam, jak przystało na męża i żonę, do czasu jego śmierci (zmarł na gruźlicę lub angielskie poty).

Miłość i namiętność do Anny Boleyn spowodowały, że Henryk VIII zostawił Katarzynę i wbrew woli papieża poślubił nową wybrankę. © Wikimedia Commons.

Miłość i namiętność do Anny Boleyn spowodowały, że Henryk VIII zostawił Katarzynę i wbrew woli papieża poślubił nową wybrankę. © Wikimedia Commons.

Podczas rozprawy, która odbyła się w 1531 roku w Hiszpanii na wniosek sądu apelacyjnego, wysłannicy Watykanu usłyszeli inne świadectwo. Jednym ze świadków był Juan de Gamarra, który w roku 1501 jako chłopiec służył na dworze Katarzyny. Twierdził on, że kiedy wszedł do komnat swojej pani nazajutrz po jej nocy poślubnej, z rozmowy z dwórkami wynikało, że była ona wyraźnie rozczarowana księciem. Jak zeznał, „Francisca de Cáceres, odpowiedzialna za ubieranie i rozbieranie królowej, którą bardzo lubiła i wysłuchiwała jej zwierzeń, była zasmucona i opowiadała innym damom, że nic nie zaszło między księciem Arturem i jego żoną”. Inny świadek potwierdzał to, co usłyszeli sędziowie w 1529 roku – że Artur był chorowity, a jego „kończyny były tak słabe, że nigdy nie widział człowieka, którego nogi i inne części ciała byłyby tak małe”. Powołując się na podobne opinie, niektórzy współcześni historycy twierdzą, że był mniejszy nawet od Katarzyny, a ona była przecież raczej drobną kobietą. Uważa się również, że urodził się o miesiąc za wcześnie.

Z drugiej strony jednak nie każdy wcześniak musi być chorowity w życiu dorosłym, nie mówiąc o innych, dawniejszych świadectwach, które przeczą tej teorii. Przykładowo, hiszpański ambasador Rodrigo de Puebla uważał, że kilkuletni Artur był chłopcem wysokim jak na swój wiek.

Bardzo wątpliwe, aby udało się dzisiaj rozstrzygnąć tę kwestię. Podobnie rzecz ma się z nocą poślubną Artura i Katarzyny. Bo chociaż w rejestrach sądowych zachowały się zeznania świadków, były one składane po trzydziestu latach, gdy niektóre wspomnienia zatarł lub zniekształcił czas. Ponadto na procesie w Blackfriars Priory w 1529 roku każda ze stron miała własnych świadków, z których żaden „nie kłamał” i zarzekała się, że mówi prawdę i tylko prawdę. I któraś mówiła. Tylko… która?

Bibliografia

http://www.historytoday.com/lw-cowie/wedding-prince-arthur-and-catherine-aragon
G.J. Meyer, Tudorowie. Prawdziwa historia niesławnej dynastii, Wydawnictwo Astra, Kraków 2012.
Penn, Henryk VII. Świt Anglii Tudorów, Wydawnictwo Astra, Kraków 2014.

Więcej:

Katarzyna Aragońska

Giles Tremlett

Tudorowie

G.J. Meyer

Artykuł Noc poślubna
Katarzyny Aragońskiej
i księcia Artura
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

„Braveheart”, czyli Australijczyk, Hollywood i sprawa szkocka

$
0
0

Hollywood rządzi się swoimi prawami, a kino historyczne schodzące z taśm fabryki snów tym bardziej. Gdy w 1995 roku na ekranach kin zagościła superprodukcja w reżyserii Australijczyka, Mela Gibsona, „Braveheart. Waleczne serce”, zdobyła 5 statuetek Oscara z 10 nominacji, a ponad dekadę później drugie miejsce w rankingu „The Timesa” dziesięciu najbardziej historycznie nieadekwatnych filmów w historii kina.

Mel Gibson podczas realizacji filmu "Braveheart", 1995 rok. © Wikimedia Commons, Scott Neeson.

Mel Gibson podczas realizacji filmu „Braveheart”, 1995 rok. © Wikimedia Commons, Scott Neeson.

Oglądany po latach „Braveheart” odrobinę trąci myszką. Jeśli komuś zatarło się już wspomnienie hitu połowy lat 90., wystarczy, by spojrzał na trailer. Z pewnością stylistycznie i narracyjnie przypomni mu o kilka lat wcześniejszego „Robin Hooda. Księcia złodziei”. Szkocki bohater narodowy, William Wallace, jest bowiem podobnie portretowany– człowiek walczący o niezależność dla biednych, udręczonych.

Prześledzenie historycznych nieścisłości pozwala z jednej strony poznać prawdziwą historię szkockiego powstania, z drugiej natomiast zrozumieć filozofię, jaka rządzi tego typu hollywoodzkimi produkcjami. W swoim gatunku „Braveheart” był bowiem filmem dobrym, wizualnie dobrze sfilmowanym, z odpowiednim tempem. Robert Ebert, legenda amerykańskiej krytyki filmowej, napisał po premierze, że film Gibsona jest „epickim kinem akcji zrealizowanym w duchu klasycznego hollywoodzkiego kina szpady i miecza oraz z brutalną dzikością godną „Mad Maxa” (to dzięki temu australijskiemu hitowi lat 80. Mel Gibson stał się gwiazdą).

Proces Williama Wallace'a w Westminsterze. © Wikimedia Commons.

Proces Williama Wallace’a w Westminsterze. © Wikimedia Commons.

Hollywoodzki spektakl

Film „Braveheart” został zrealizowany wedle zasad historycznego widowiska – wizualnie spektakularny, z pięknymi krajobrazami, filmowanymi oczywiście w szerokich planach, do tego kilka bitew, na czele ze słynną walką pod Stirling, w końcu, a może przede wszystkim, z wątkiem romansowym. I tutaj wielu dziennikarzy i znawców historii zarzucało Gibsonowi i jego scenarzyście, Randallowi Wallace’owi, największe odstępstwo od historycznych faktów.

W filmie bowiem Wallace wszczyna powstanie po brutalnej śmierci swojej ukochanej żony. Gdy staje do walki z królem Anglii, Edwardem I, ten postanawia wysłać do negocjacji swoją synową, piękną francuską księżniczkę Izabelę. Edward liczył, iż Wallace zabije kobietę, co zmusi do zaangażowania się w walkę dwór francuski. Tymczasem Izabela zakochuje się z wzajemnością w szkockim bohaterze. Zostają kochankami, a ze związku rodzi się syn, który zasiądzie potem na tronie jako Edward III.

Śliczna Sophie Marceau i uchodzący wówczas za jednego z najprzystojniejszych gwiazd w Hollywood, Mel Gibson, z pewnością stanowili ładną parę na ekranie, lecz z historycznymi faktami ich związek miał mało wspólnego. Poczynając od wieku, ponieważ Izabela w tym czasie miała tak naprawdę 3 latka i za syna Edwarda I wyjdzie za mąż dopiero jako 12-latka, w 1308 roku – rok po śmierci króla i trzy lata po egzekucji Wallace’a.

Wallace Monument – wieża upamietniająca narodowego bohatera Szkocji, na wzgórzu Abbey Craig, nieopodal Stirling. © Wikimedia Commons, Finlay McWalter.

Wallace Monument – wieża upamietniająca narodowego bohatera Szkocji, na wzgórzu Abbey Craig, nieopodal Stirling. © Wikimedia Commons, Finlay McWalter.

Czarny i dobry charakter?

Hollywoodzkie kino w ogóle, a to historyczne tym bardziej, lubi upraszczać rzeczywistość. Ostateczny produkt ma być bowiem miłą dla oka rozrywką. Oczywiście jest to pewne uproszczenie i z pewnością można byłoby w tym miejscu podać kilka chwalebnych wyjątków. Warto jednak pamiętać, że kino rozrywkowe samo w sobie lubi proste dychotomie. Dobro versus zło leży u jego podstaw od zarania.

Na owej zasadzie budowana jest narracyjna struktura „Braveheart”. Król Edward I Długonogi, syn Henryka III i Eleonory, z pewnością nie odznaczał się łagodnym charakterem i był sprawnym władcą. Przeprowadził wiele reform, by usprawnić działalność państwa. Był pierwszym królem, który używał wyłącznie języka angielskiego i chciał wyplenić francuski z dworu. To właściwie za jego czasów zaczęła się kształtować tożsamość narodowa Anglii. Wraz z Eleonorą, córką króla Kastylii, stanowili udane małżeństwo, które doczekało się 17 dzieci.

Tymczasem w filmie Gibsona grubą kreską zarysowano opozycję między dwoma bohaterami. Król Edward jest władcą brutalnym, zaślepionym rządzą opanowania Szkocji, którą okupuje już, gdy Wallace jest dzieckiem. To oczywiście nie jest zgodne z prawdą historyczną, bo król Szkocji i jego dwóch synów jeszcze żyło w latach 80. XIII wieku i władało krajem. Edward zażądał tronu dopiero w 1296 roku.

Po drugiej stronie barykady staje William Wallace, który w dzieciństwie ma być świadkiem śmierci swoich braci i ojca, którzy giną z rąk angielskich żołnierzy. Ucieka do Europy i tam dorasta. Gdy wraca do Szkocji, kraj cierpi z powodu okrutnych angielskich rządów. Kroplę goryczy w sercu młodego Wallace’a przelewa mord dokonany na jego młodej, brzemiennej żonie przez angielskich żołnierzy. Wallace staje na czele powstania, jako człowiek z ludu, biedny chłop, który walczy z możnymi.

Freedom – pomnik wzniesiony w hołdzie Williamowi Wallace'owi i jego walce o wolność. © Wikimedia Commons, Rudolph Botha.

Freedom – pomnik wzniesiony w hołdzie Williamowi Wallace’owi i jego walce o wolność. © Wikimedia Commons, Rudolph Botha.

Biedni Szkoci i możni Anglicy

Amerykańskie kino kocha biednych bohaterów z ludu, walczących o swoje prawa i zwyciężających bogatszych. Tymczasem Wallace był tak naprawdę synem możnego właściciela ziemskiego i rycerzem. W „Braveheart” jednak dychotomia między bogatymi Anglikami a biednymi Szkotami jest konsekwentnie przeprowadzona w całym filmie, także w warstwie wizualnej. Londyn przedstawiany jest jako murowana stolica, a Edynburg drewniany fort, choć w tym czasie oba miasta niewiele się od siebie różniły. Anglicy noszą wysublimowane stroje, Szkoci z pomalowanymi na niebiesko twarzami chodzą w skórach i w szkockich kiltach, które tak naprawdę zaczęto nosić… trzy wieki później.

Zderzenie dwóch odrębnych światów podkreśla całą dramaturgię, a wyraziste wizualne opozycje stanowią nieodłączny element owego uproszczenia, jakim często posługuje się kino rozrywkowe. Z czym bowiem kojarzy przeciętny widz Szkocję? I czy rozróżni szkockie tzw. Zachodnie Highlands od Centralnych, bo owo wymieszanie miejsc akcji również zarzucano filmowi?

Dzięki operowaniu takimi rozwiązaniami „Braveheart” mógł wpasować się w specyficzne ramy hollywoodzkiego kina historycznego. Otrzymujemy bowiem narrację, którą w tej lub innej wersji zdążyliśmy już oswoić przy okazji wcześniejszych filmów. Sama opowieść konstruowana jest z wizualnych elementów, które łatwo kojarzymy, co pozwala nam osadzić ją w określonej przestrzeni (jak choćby owe feralne kilty).

Podstawą sukcesu ma być mieszanka akcji i romansu, wraz z finałowym happy endem. Ten z kolei może oznaczać oddanie sprawiedliwości bohaterowi. Wallace ginie w czasie brutalnej egzekucji, lecz jego dzieło jest kontynuowane, swoją niezłomną postawą wzbudził bowiem w ludziach wolę walki. Jego przeciwnika również dosięga śmierć, umiera w tym czasie samotnie w swoim łóżku. A w rzeczywistości król Edward zmarł kilka lat później na jednej z wypraw.

Swój scenariusz Randall Wallace oparł luźno na poemacie „The Wallace” napisanym w XV wieku przez tajemniczego poetę, Ślepego Harry’ego. „Braveheart” do pewnego stopnia jest takim filmowym odpowiednikiem literackich poematów o bohaterach z przeszłości. Może mało treściwym pod kątem historycznym, lecz wywołującym emocje. Za kinem historycznym i jego podejściem do faktów kryje się bowiem określona ideologia, wypływająca z aktualnej sytuacji społecznej i politycznej, a to już z kolei inna historia…

Więcej:

Plantageneci

Dan Jones

Artykuł „Braveheart”,
czyli Australijczyk, Hollywood
i sprawa szkocka
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Arthur Dudley – samozwaniec czy syn Elżbiety I?

$
0
0

Od rzekomych następców tronu i cudem ocalałych królów roi się w historii każdego kraju, ale żaden z władców nie doczekał się takiej gromadki synów jak Elżbieta I. Chociaż do dziś nie ma pewności, czy była dziewicą czy też nie, co chwila ożywają obalone (zdawałoby się) teorie o jej macierzyństwie.

Czy tajemniczy Arthur Dudley rzeczywiście mógł być synem królowej Elżbiety i Roberta Dudleya?  © Wikimedia Commons

Czy tajemniczy Arthur Dudley rzeczywiście mógł być synem królowej Elżbiety i Roberta Dudleya?
© Wikimedia Commons

Raport Englefielda

Jednym z podejrzanych o bycie synem Elżbiety I i Roberta Dudleya jest niejaki Arthur Dudley. I w przeciwieństwie do wielu innych hipotez na temat macierzyństwa królowej, wedle których nawet wielki Szekspir miał być jej potomkiem, nie jest to teoria nowa. Pojawiła się jeszcze w epoce elżbietańskiej, a jej autorem był nie kto inny, tylko sam Arthur.

Sir Francis Englefield, katolik, dawny doradca Marii I, a za panowania kolejnej władczyni z dynastii Tudorów wygnaniec przebywający na dworze hiszpańskim, spotkał tego tajemniczego człowieka w 1587 roku.

Jak wynika z relacji Englefielda, latem hiszpański statek przechwycił łódź u wybrzeży San Sebastian, która zmierzała ku Francji. Jednym z pasażerów był około dwudziestoletni Anglik, który twierdził, że jest katolickim uciekinierem i pielgrzymuje do sanktuarium w Montserrat. Hiszpanie, którzy szykowali wówczas Wielką Armadę do wyprawy na Anglię, nie dali wiary tłumaczeniom i aresztowali go za szpiegostwo.

Na tym jednak nie koniec. Rząd w Madrycie postanowił więźnia dokładnie wybadać i powierzył ten obowiązek Francisowi Englefieldowi, który – choć stary i niewidomy – z racji znajomości angielskiego dworu najlepiej nadawał się na śledczego. Chociaż Englefield nie do końca wierzył w historię opowiedzianą przez Arthura, dokładnie zrelacjonował ją w czterech listach wysłanych do hiszpańskiego króla Filipa.

Kat Ashley, zaufana dwórka królowej Elżbiety. © Wikimedia Commons

Kat Ashley, zaufana dwórka królowej Elżbiety.
© Wikimedia Commons

Życiorys Arthura Dudleya

Zawarta w listach historia z powodzeniem mogłaby posłużyć za kanwę powieści pełnej zaskakujących zwrotów akcji. Na początek dowiadujemy się, że Arthur został wychowany przez Roberta Southerna, dawnego sługę Kat Ashley, zaufanej dwórki królowej. Będąc dzieckiem, nie znał prawdy o swoim pochodzeniu, a podejrzeń nabrał dopiero jako nastolatek, kiedy ukradł przybranemu ojcu pieniądze z sakiewki i postanowił wyruszyć na morze. Przygód jednak nie zaznał, bo na rozkaz siedmiu członków królewskiej Rady został zatrzymany i musiał wrócić do Londynu. List podpisany przez doradców królowej dał mu wtedy do myślenia i utwierdził w przekonaniu, że o syna jakiegoś Southerna rząd by się nie troszczył i że musi być kimś o wiele ważniejszym. A kiedy nie ustawał w prośbach i uzyskał zgodę na podróż, trafił pod opiekę sługi samego Roberta Dudleya i razem z nim udał się za granicę. Jednak dalszych wyjaśnień na temat swojego pochodzenia nie uzyskał – ani od ojca, ani od Johna Ashleya (męża Kat).

Po aresztowaniu francuskiego opiekuna włóczył się po Francji, poszukując przygód, dopóki nie otrzymał wiadomości o chorobie ojca. Kiedy wrócił do Anglii, bliski śmierci Southern wyznał mu część prawdy. Powiedział, że przed laty został wezwany do Hampton Court, gdzie powierzono mu niemowlę na wychowanie, ale nie chciał zdradzić tożsamości prawdziwych rodziców. Rozgniewany Arthur uciekł po raz kolejny i dopiero od wysłanego w pościg niejakiego Smytha, nauczyciela, usłyszał, że jest synem królowej i Roberta Dudleya. Wtedy zawrócił do domu, ale sparaliżowany Robert Southern nie mógł tych rewelacji potwierdzić na piśmie.

Tymczasem John Ashley, który najwyraźniej miał strzec sekretu monarchini, wpadł w furię. Przerażony Arthur wyjechał do Francji, licząc, że sprawa przycichnie. Tam podróżował od kolegium do kolegium i nawet odwiedził angielskiego ambasadora w Paryżu, ale nie odważył się wyjawić mu prawdy.

Jakiś czas później, po powrocie do kraju, wpadł w ręce zaufanych ludzi Roberta Dudleya – oficerów Blounta i Fludda, którzy sprowadzili go przed oblicze swojego pana. Istnienie tego drugiego oficera jest wątpliwe, ale takie nazwisko nosił sekretarz Dudleya. Blount natomiast miał być tym samym oddanym sługą, który we wrześniu 1560 roku poinformował Roberta o śmierci jego żony, która skręciła kark spadając ze schodów, i – jeśli wierzyć plotkom – był zamieszany w wypadek. Powiadano, że sfingował go na rozkaz swojego pana, który chciał ożenić się z ciężarną Elżbietą. Niestety skandal i związane z tajemniczą śmiercią Amy Dudley śledztwo przekreśliło plany Roberta, bo królowa nie mogła poślubić człowieka podejrzanego o morderstwo żony, i urodzone w tajemnicy dziecko oddała pod opiekę Southerna.

Wróćmy jednak do dorosłego już Arthura Dudleya. Pomimo obaw, udało mu się nawiązać z prawdziwym ojcem serdeczne stosunki. Robert, który od 1564 roku nosił tytuł hrabiego Leicester, zamiast gniewu okazał młodemu gościowi wiele sympatii i uczucia. Następnie wysłał go do Francisa Walsinghama, wpływowego polityka i zarazem szefa siatki szpiegowskiej, który miał mu zorganizować bezpieczny wyjazd z Anglii i tym samym ochronę przed ludźmi królowej. Istniało bowiem ryzyko, że rozsierdzona Elżbieta, która nie życzyła sobie ujawnienia tajemnicy o jej macierzyństwie, każe go raz na zawsze uciszyć. Dociekliwość Walsinghama tak przeraziła biednego Arthura, że… znów postanowił uciec! W ten sposób, pokonując po drodze wiele trudności, trafił na statek, który rozbił się u wybrzeży Hiszpanii.

John Ashley, mąż Kat, był wtajemniczony w sekretną sprawę. © Wikimedia Commons

John Ashley, mąż Kat, był wtajemniczony w sekretną sprawę. © Wikimedia Commons

Hultaj, który nazywa się synem Jej Królewskiej Mości

I tutaj pojawia się pewien problem – o żadnej katastrofie statku nie ma wzmianki w źródłach. Kim zatem był hiszpański więzień podający się za syna królowej Elżbiety i Roberta Dudleya? Według raportu z 1590 roku, Anglik przetrzymywany w całkiem przyzwoitych warunkach w mieście Alcantara, był człowiekiem wysokiego rodu, o szlachetnej powierzchowności. Ale czy autor tego dokumentu miał na myśli tego samego więźnia, o którym trzy lata wcześniej pisał Englefield do króla Filipa?

Załóżmy, że tak. Tylko czy mogła go urodzić królowa Elżbieta? Jeśli tak, to kiedy?

Przez wieki wokół ostatniej z Tudorów narosło tak wiele legend, że trudno czasami oddzielić prawdę od fikcji. Powiadano nawet, że letnie objazdy kraju miały na celu ukrycie jej ciąży (lub ciąż, jak chcą niektórzy) i właśnie podczas jednego z nich, w 1561 roku, Elżbieta miała urodzić Arthura. O ciąży zaś lub połogu miałyby świadczyć wzmianki na temat jej niezdrowego wyglądu i nienaturalnej bladości, odnotowane w owym czasie przez hiszpańskiego ambasadora. Natomiast inna wersja wydarzeń zakłada, że w 1562 roku Elżbieta wcale nie chorowała na czarną ospę, tylko urodziła syna, któremu nadano imię Arthur. I ono między innymi miałoby świadczyć o prawdziwym pochodzeniu dziecka – występuje zarówno w drzewie genealogicznym Tudorów, jak i w rodzie Dudleyów.

Są to jednak teorie mocno naciągane, szczególnie że świadkowie, w tym wrogi królowej ambasador Hiszpanii, nie sugerowali wtedy, jakoby była ona w odmiennym stanie.

Całemu zamieszaniu po części „winna” jest sama królowa, która nie dementowała plotek. Nigdy też, przynajmniej otwarcie, nie ustosunkowała się do „hultaja, który sam nazywał się jej synem”, a przecież wątpliwe, żeby o nim nie słyszała.

Wedle jednej z teorii Arthur Dudley był szpiegiem na usługach Francisa Walsinghama, wpływowego polityka i szefa siatki szpiegowskiej elżbietańskiej Anglii.  © Wikimedia Commons

Wedle jednej z teorii Arthur Dudley był szpiegiem na usługach Francisa Walsinghama, wpływowego polityka i szefa siatki szpiegowskiej elżbietańskiej Anglii. © Wikimedia Commons

Syn, samozwaniec czy szpieg?

Na to pytanie zapewne nigdy nie uda się odpowiedzieć, tak jak nie zdołali tego zrobić Hiszpanie w XVI stuleciu. Niemniej człowiek podający się za Arthura Dudleya był postacią niezwykłą.

Przesłuchujący więźnia sir Francis Englefield pisał do króla Filipa, że nie można pozwolić mu na ucieczkę, ponieważ świadomie lub nieświadomie może być na usługach Anglii. Uważał też, że Elżbieta i Rada z Robertem Dudleyem na czele wiedzą o jego roszczeniach i wykorzystują go jako narzędzie. W królewskie pochodzenie młodzieńca jednak nie uwierzył. Wenecki ambasador w Madrycie przypuszczał, że aresztowany Anglik jest kimś znacznie ważniejszym – nie bezwolną marionetką, ale świadomym swoich czynów i wytrawnym szpiegiem. Król Filip musiał mieć mieszane uczucia, skoro domagał się dokładnego wybadania więźnia i zapewnił mu przyzwoite warunki w areszcie domowym.

Z punktu widzenia Anglików wysłanie szpiega do Hiszpanii w przededniu wyprawy Wielkiej Armady na ich kraj było jak najbardziej uzasadnione. Pytanie tylko: skąd pomysł, żeby mienić się synem Elżbiety I?

Kierujący angielską siatką wywiadowczą Walsingham nieraz korzystał z usług prowokatorów, i jeśli Arthur Dudley nie był synem królowej ani marionetką, której wmówiono królewskie pochodzenie, mógł być agentem, który celowo miał wprowadzić Hiszpanów w błąd. Wmawiając im, jak się okazało nieskutecznie, że jest potencjalnym – katolickim – następcą angielskiego tronu, mógł usiłować wprowadzić zamęt w hiszpańskiej polityce.

Wiadomo, że Hiszpanie nie dali się sprowokować, ale przez jakiś czas dobrze strzegli więźnia. Wkrótce jednak człowiek podający się za Arthura Dudleya zniknął z kart historii. Być może zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach lub uciekł i wrócił do prawdziwej tożsamości, która wciąż pozostaje zagadką.

Bibliografia

Alford, Obserwatorzy. Tajna historia panowania Elżbiety I, Wydawnictwo Astra, Kraków 2014.
Gristwood, Elżbieta I i Robert Dudley,WydawnictwoAstra,Kraków 2014.
Grzybowski, Elżbieta Wielka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1984.
http://elizabethan-era.org.uk/elizabethan-courties.htm
http://www.elizabethfiles.com/the-arthur-dudley-myth/3298/

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Elżbieta I
i Robert Dudley

Sarah Gristwood

W łożu
z Tudorami

Amy Licence

Obserwatorzy

Stephen Alford

Artykuł Arthur Dudley –
samozwaniec
czy syn Elżbiety I?
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Magnus Haroldson. Anglosaski królewicz nad Wisłą? 

$
0
0

W 1966 roku podczas badania zamkowego wzgórza w Czersku w obrębie romańskiego kościoła z przełomu XI i XII wieku natrafiono na zagadkowe ludzkie szczątki. W trzymetrowej drewnianej trumnie, okutej żelazem, znajdował się szkielet postawnego, liczącego 180 cm wzrostu, mężczyzny. Jego atrybuty: stalowy miecz, włócznia i złoty pierścień, wskazywały na znaczącego męża stanu rycerskiego; dwie misy złożone u stóp wskazywały na skandynawskie pochodzenie lub kontakt z tamtejszą kulturą. Potwierdzały to również badania antropologiczne kośćca, zaliczanego do typu północnego. Wiek zmarłego: 55–60 lat, czas zgonu: pierwsza połowa XII wieku.

Bitwa pod Hastings – zabicie króla Harolda (kobierzec z bayeux). © Wikimedia Commons.

Bitwa pod Hastings – zabicie króla Harolda (kobierzec z bayeux). © Wikimedia Commons.

Kim był tajemniczy zmarły? Odkrywczyni grobu, dr Teresa Kiersnowska, jako pierwsza skojarzyła go z postacią znanego z relacji Galla Anonima możnowładcy Magnusa, najpierw komesa prowincji wrocławskiej, później mazowieckiej[1]. Trzeba będzie czekać kolejnych trzydzieści lat, zanim historyk Tomasz Jurek skojarzy pewne fakty i dokona utożsamienia komesa z królewiczem anglosaskim Magnusem, jednym z synów poległego pod Hastings króla Anglii Harolda II Godwinsona[2].

Czy jednak są ku temu wystarczające podstawy? Warto zatem jeszcze raz pochylić się nad tą zagadką. Sprawdźmy poszlaki…

Ród Godwina

Nie ma jednoznacznej ogólnie przyjętej hipotezy co do pochodzenia rodu, z którego wywodził się Magnus. Jego pierwszym pewnym przedstawicielem był jego pradziadek Wulfnoth, ojciec Godwina. Jeżeli jego identyfikacja z Wulfnothem Cildem, thegnem z Sussex z czasów króla Ætelreda II (978–1016) jest słuszna, to oznaczałoby, że ród Godwina mógłby wywodzić się z bocznej linii dynastii z Wesseksu, potomków jednego z synów króla Ætelreda I (panował 866–871). Nie jest również wykluczone, że rodzina miała anglosaskie pochodzenie lub że wywodziła się z którejś z fal emigracji skandynawskiej, która to hipoteza tłumaczyłaby (obok skandynawskiego małżeństwa Godwina) często występujące wśród przedstawicieli rodu imiona pochodzenia skandynawskiego lub spopularyzowane w tym regionie. Twórcą rzeczywistej potęgi rodu był jednak Godwin. Swoją karierę polityczną rozpoczynał jeszcze za panowania Kanuta Wielkiego, który mianował go earlem Wesseksu i po 1023 r. stał się jednym z najbardziej solidnych filarów rządów dynastii duńskiej w Anglii. Poślubiwszy Gytę, siostrę Ulfa Thorkelsona, Godwin wszedł tym samym do królewskiego kręgu rodzinnego, gdyż żoną Ulfa była Estrida, rodzona siostra króla Kanuta. Po wygaśnięciu dynastii wraz ze śmiercią Hardekanuta (1042 r.) oraz powrocie do władzy dynastii z Wesseksu w osobie Edwarda Wyznawcy, Godwin stał się drugim człowiekiem w państwie, co przypieczętował, wydając w 1045 r. swoją córkę Edytę za samego króla. Chociaż pod koniec życia wszechwładnego earla władca usiłował niweczyć jego plany (skończyło się to nawet krótkotrwałym wygnaniem ambitnego możnowładcy), to zachował on jednak aż do końca życia swoją dominującą pozycję w państwie. Po niespodziewanej śmierci w czasie uczty w 1053 roku jego rolę przejął syn Harold, który odziedziczył po ojcu tytuł earla Wesseksu i jego ambicje, jak się później okaże, sięgające dalej niż rola podpory tronu słabego monarchy.

Jedna ze scen bitwy pod Hastings ukazana na kobiercu z Bayeux. © Wikimedia Commons.

Jedna ze scen bitwy pod Hastings ukazana na kobiercu z Bayeux. © Wikimedia Commons.

Miraż królewskiej korony

Edward Wyznawca był bezdzietny, a jego małżeństwo z Edytą dalekie od ideału. Sprawą otwartą pozostawała zatem kwestia sukcesji. Król usiłował temu zaradzić, sprowadzając w 1056 roku z Węgier swojego bratanka Edwarda Wygnańca, ten jednak zmarł już na początku następnego roku, pozostawiając małoletniego syna Edgara, ostatniego przedstawiciela głównej linii dynastycznej. Było oczywiste, że urodzony na wygnaniu chłopiec nie ma wystarczającego poparcia możnych, by zostać władcą – ich kandydatem do tronu pozostawał Harold. Byli jednak inni kandydaci. Do korony pretendowali król Norwegii Harald III Hardrada, król Danii Swen II Estrydsen, zgłaszający roszczenia z racji pokrewieństwa z Kanutem Wielkim i Edwardem Wyznawcą, wreszcie książę Normandii Wilhelm II Bastard, niemający co prawda praw rodowych, jednak powołujący się na nieoficjalną umowę z Edwardem.

Edward Wyznawca zmarł 5 stycznia 1066 roku i królem Anglii został ogłoszony Harold II Godwinson. Fakt ten nie spowodował jednak złożenia broni przez pozostałych konkurentów. Król Danii chwilowo nie zdecydował się na interwencję, jednak do walki o tron w Londynie stanęli Harald i Wilhelm. Harold II co prawda pokonał i zabił Norwega 25 września w bitwie pod Stamford Bridge niedaleko Yorku, jednak rozprawa z jedną inwazją na północy kraju pozwoliła na bezpiecznie lądowanie na południu wojsk z Normandii pod wodzą Wilhelma i zajęcie dogodnych pozycji strategicznych do odparcia ataku Harolda z północy. W rezultacie bitwa pod Hastings, stoczona 14 października po morderczym marszu Anglosasów spod Stamford Bridge, zakończyła się dla tych ostatnich klęską i śmiercią Harolda II na polu bitwy.

Droga do Londynu stanęła przed Wilhelmem otworem, i rzeczywiście po krótkim czasie, wypełnionym nie tyle walką, co przeciąganiem na swoją stronę zwolenników efemerycznego „króla Londynu” Edgara II, został w grudniu koronowany na króla Anglii.

W swoich rachubach Wilhelm, zwany odtąd Zdobywcą, nie uwzględnił jednakże jeszcze innych przeciwników, z którym przyjdzie mu się wkrótce zmierzyć. Ostatniego słowa nie wypowiedzieli przecież jeszcze Haroldsonowie.

Edyta o Łabędziej Szyi odnajduje ciało Harolda na polu bitwy pod Hastings. © Wikimedia Commons.

Edyta o Łabędziej Szyi odnajduje ciało Harolda na polu bitwy pod Hastings. © Wikimedia Commons.

Haroldsonowie

Harold II by żonaty dwukrotnie. Jego pierwsza małżonka Edyta, zwana z powodu urody Edytą o Łabędziej Szyi, poślubiona more Danico (tzw. obyczajem duńskim, nieuznawanym przez Kościół), dała mu siedmioro dzieci, w tym synów: Godwina, Edmunda i Magnusa. Jego druga, już legalna żona Aldyta, córka earla Mercji Elfgara, a wdowa po pokonanym i zabitym kilka lat wcześniej w walce przez Harolda królu walijskim Gruffryddzie ap Llywelynie, dała mu syna pogrobowca – Harolda.

Magnus, najmłodszy z synów Harolda i Edyty, przyszedł na świat około roku 1050. Jego imię, często występujące wśród władców skandynawskich, nie jest jednak etymologicznie związane z językiem nordyckim, lecz z łaciną, i nawiązuje do przydomka Karola Wielkiego (Carolus Magnus), do którego król norweski Olaf II Święty żywił taką estymę, że swojego jedynego syna nazwał właśnie Magnusem.

Haroldsonowie po klęsce ojca znaleźli się w Irlandii, skąd zamierzali podjąć akcję odzyskania tronu. W związku z tym podjęli interwencję zbrojną na zachodzie wyspy. Wyruszywszy na czele zwerbowanej floty latem 1068 roku w kierunku Bristolu, musieli wobec oporu miasta skierować się na południe do Somerset, gdzie również doznali klęski i odpłynęli z powrotem do Irlandii. Atak miał oczywiście charakter dywersyjny, a jego zadaniem było wybadanie nastrojów i zdobycie łupów. Bracia byli świadomi, że na masowy zryw ludności anglosaskiej na ich rzecz nie ma co liczyć i trzeba się rozejrzeć za potężnym sojusznikiem. Ich wybór siłą rzeczy padł na ich krewnego, króla Danii Swena II Estrydsena. Jeden z braci miał się zająć organizacją i koordynacją wspólnego z Duńczykami ataku na Anglię, zaplanowanego na następny rok, a był nim najprawdopodobniej Magnus[3].

Edward Wyznawca. © Wikimedia Commons.

Edward Wyznawca. © Wikimedia Commons.

Duńska wyprawa na Anglię 1069–1070

Zadaniem Magnusa musiało być nie tylko przekonanie Swena do wsparcia ich działań, ale również zyskanie maksymalnego poparcia wyprawy na zewnątrz. Należy bowiem pamiętać, że Dania, po licznych wojnach w poprzednim pokoleniu i ogromnym wypływie sił i środków, była już tylko cieniem swojej dawnej potęgi. Nie potrafiła sobie nawet poradzić z dużo do niedawna słabszą Norwegią, która wiele lat zadawała jej porażki i trzymała w szachu, uniemożliwiając tym samym podjęcie działań zaczepnych wobec Anglii. Dopiero klęska Norwegów pod Stamford Bridge oraz osłabienie kraju, podzielonego między dwóch synów Haralda Hardrady, rozwiązały ręce Swenowi.

Wyprawa była organizowana z rozmachem. Oto jak opisuje ją kronikarz normandzki Orderyk Vitalis:

W tym czasie Swen, król Danii, wyposażył z wielkim staraniem znaczną flotę, na której umieścił Duńczyków i Anglików; postawił na czele wyprawy dwóch ze swoich synów, swojego brata Osbjorna, dwóch biskupów i trzech najznaczniejszych hrabiów, oraz wysłał ich przeciwko Anglii. […] Jego potęga była znacząca. Zgromadził wszystkie siły ze swego kraju, z którymi połączył wielkie posiłki, które ściągnął od swoich przyjaciół i z sąsiednich okolic. Był wspierany przez Polskę, Fryzję i Saksonię. Także Lutycy wysłali oddziały pomocnicze, łącząc się z siłami angielskimi[4].

Na uwagę zasługuje tu wzmianka o krajach wspomagających wyprawę duńską. Wiele atramentu wylano, usiłując wykazać istnienie jakoby szerokiej koalicji antynormandzkiej, obejmującej swym zasięgiem także kraje Europy Środkowej – Polskę i kraj Lutyków, czyli Wieletów. Prawda jest o wiele bardziej prozaiczna i wiąże się niewątpliwie jedynie z akcją werbunkową ochotników, przeprowadzoną prawdopodobnie przez Magnusa Haroldsona lub jego przedstawicieli. Wstępował on tym samym w ślady poprzednich królewskich wygnańców anglosaskich, szukających wsparcia i opieki między innymi na Węgrzech. Był to ważny moment w dziejach królewicza, gdyż nawiązywał tym samym kontakty między innymi z krajem, który wkrótce miał się stać jego drugą ojczyzną. Same przeprowadzenie akcji przez młodzieńca, nie liczącego wtedy nawet dwudziestu lat, godne jest również najwyższego podziwu, oznaczało bowiem przemierzenie z werbunkiem w krótkim czasie znacznych połaci Europy Środkowej od Fryzji po Polskę, a niewykluczone również, że zahaczył także o Ruś. Oddziały pomocnicze, jak wynika z zacytowanej relacji kronikarza, stały się częścią kontyngentu angielskiego, nie zaś duńskiego. Wzmocniło to niewątpliwie pozycję Haroldsona, choć nie wpłynęło w znaczący sposób na przebieg kampanii.

Król Danii miał bowiem własne cele związane z wyprawą, nieuwzględniające planów odzyskania korony przez Haroldsonów:

Był on [Swen] mocno zmotywowany nie tylko przez pieniądze i ciągłe prośby Anglików, co przez nędzę swoich, którzy niedawno jeszcze ginęli w walkach wydawanych przez Haralda [Hardradę]; a popychała go takoż chęć zajęcia tronu [Anglii], powołując się na swe prawa bliskiego krewnego…[5]

Wyprawa z 1069 roku nie potoczyła się zatem po myśli Haroldsonów. Nie udało się wylądować flocie duńskiej ani w Dover, ani w Ipswich czy Norwich. Dopiero daleko na północy, w okolicach Yorku, udało się dokonać desantu.

W tym czasie dwaj starsi Haroldsonowie usiłowali podjąć kolejną akcję do spółki z Irlandczykami:

Dwaj synowie Harolda, króla Anglii, do żywego dotknięci śmiercią swego ojca i wypędzeniem swoich, schronili się u Dirmeta, króla Irlandii. Wspierani przez tegoż władcę, jak i przez możnych jego królestwa, wylądowali w Exeter wraz z sześćdziesięcioma sześcioma statkami wypełnionymi wojskiem. Po czym, opuszczając wybrzeże morskie, spustoszyli śmiało kraj i w swojej wściekłości postarali się dopełnić największych zniszczeń żelazem i ogniem. Zaraz Brian, syn Odona, hrabiego Małej Bretanii, oraz Wilhelm Gualdé wyruszyli zbrojnie im na spotkanie, obracając tę wielką kupę w jakże lichą bandę uciekinierów, aż ci, którzy z niej pozostali, rzucili się na dwa statki i oddalili się, napełniając Irlandię żałobą; a gdyby noc nie położyła kresu walce, nie uratowałby się ani jeden mąż, by przekazać wieść o klęsce. Taki oto los spotkał tych książąt, pragnących pomścić tyrana, którego byli synami, oraz tych, którzy pomagali im w tym zamiarze[6].

Również improwizowana armia Osbjorna wiele pod Yorkiem nie zdziałała, ograniczając się do pustoszenia okolicy i wybierania okupu. Nie pomogły posiłki, przybyłe w 1070 roku pod wodzą samego króla Swena. Szachowane przez armię Wilhelma Zdobywcy, oddziały duńsko-angielskie nie podjęły nawet próby marszu w kierunku Londynu, a na mocy układu ze Zdobywcą – zachowując zdobyte łupy – powróciły w tymże roku do Danii.

Sprawa Haroldsonów została tym samym ostatecznie pogrzebana.

Wizerunek Hardekanuta. © Wikimedia Commons.

Wizerunek Hardekanuta. © Wikimedia Commons.

Magnus nad Wisłą

Kroniki nie zanotowały żadnych informacji odnośnie udziału Magnusa w ekspedycji. Nawet jeśli wziął w niej udział, to nie odegrał najprawdopodobniej żadnej znaczącej roli. Po powrocie do Danii, jak się wydaje, wraz z jednym z braci, zastanawiał się zapewne, co dalej… Droga do ojczyzny wydawała się zamknięta, a ambicja nie pozwalała mu zbyt długo pozostać na dworze Swena Estrydsena w charakterze dworzanina. Kilka lat później uśmiechnęło się do niego szczęście. Siostra Magnusa Gytha została wydana między1072 a 1074 rokiem za mąż za późniejszego wielkiego księcia kijowskiego Włodzimierza Monomacha. Wraz z siostrą na Ruś mógł trafić także Magnus. Co tam mógł robić i jak długo przebywał, nie wiadomo, ale w bliżej nieokreślonym czasie trafił stamtąd do Polski. Czy miało to miejsce jeszcze za panowania Bolesława Śmiałego, prowadzącego w ostatnich latach dość aktywną politykę wobec Rusi, czy dopiero za jego następcy Władysława Hermana, tego nie wiadomo. Dość powiedzieć, że musiał znaleźć się tam na długo przed 1093 rokiem, z którego to roku pochodzi starsza z dwóch zachowanych w kronice Galla Anonima wzmianek o nim, przedstawiająca go jako komesa wrocławskiego. Jako zarządca jednej z najważniejszych prowincji musiał być już obyty w miejscowych realiach, poznać język i oczywiście mieć wystarczający czas na karierę dworską, prowadzącą go do wrocławskiego grodu.

W roku tym miały miejsce wypadki związane z walką o władzę w państwie polskim i starciem kliki dworskiej palatyna Sieciecha z malkontentami, widzącymi swoją przyszłość w poparciu udzielonym odsuniętemu od dworu i wysłanemu za granicę do klasztoru w Kwedlinburgu Zbigniewowi, pierworodnemu synowi Władysława Hermana. Po zabraniu książęcego syna z jego miejsca pobytu wysłali poselstwo do Wrocławia:

Co do nas, komesie Magnusie, to bawiąc na obczyźnie jakoś znosimy zniewagi ze strony Sieciecha, lecz tobie, Magnusie, któremu tytuł książęcy więcej przynosi chluby niż władzy, żałośnie współczujemy, skoro masz [tylko] trudy związane z władzą, a nie władzę samą, bo nie śmiesz wydawać rozkazów przystawom Sieciecha. Lecz jeżelibyś chciał zrzucić z karku jarzmo niewoli, przyjmij spiesznie pod tarczę swej obrony młodzieńca, którego mamy [wśród siebie][7] .

(Zacytowany fragment posiada jeszcze tą wartość, że bezpośrednio nawiązuje do książęcego pochodzenia komesa, co czyni prawdopodobną powyższą rekonstrukcję jego losów).

Magnus, przyjąwszy na koniec Zbigniewa, musiał się następnie zmierzyć z gniewem księcia Władysława i palatyna Sieciecha i tłumaczyć ze swego postępowania pragnieniem polepszenia doli książęcego syna, a nie zdradą wobec monarchy. Co dalej się stało z komesem i czy utracił on łaskę książęcą, a wraz z nią i stanowisko, tego nie wiadomo. Pojawia się na kartach kroniki dopiero kilkanaście lat później, przy omawianiu wydarzeń z 1109 roku, związanych z atakiem Pomorzan na Mazowsze. Jest wówczas komesem mazowieckim. Panował wtedy Bolesław Krzywousty, który widocznie nie pamiętał już Magnusowi jego niegdysiejszego zaangażowania po stronie Zbigniewa. Oddajmy na chwilę jeszcze raz głos Gallowi Anonimowi:

W następne lato jednak Pomorzanie zabrali się [znów] i wtargnęli na Mazowsze po łup. Lecz o ile chcieli uczynić sobie łup z Mazowszan, to właśnie sami zostali zmuszeni stać się łupem Mazowszan. Rozbiegłszy się mianowicie po Mazowszu, gromadząc zdobycz i jeńców i paląc budynki, już bezpiecznie stali się z łupami i nie obawiali się walki. Lecz oto komes imieniem Magnus, który wtedy rządził Mazowszem, z Mazowszanami, niewielu wprawdzie co do liczby, lecz dzielnością starczącym za wielu, wystąpił do strasznej bitwy przeciw liczniejszym, wprost niezliczonym poganom, przy czym Bóg okazał swą wszechmoc. Albowiem pogan miało tam polec więcej niż sześciuset, a cały łup i jeńców odebrali im Mazowszanie, co do reszty zaś też nie ma wątpliwości, że zostali pojmani lub uciekli[8].

Czaszka Swena II Estrydsena. © Wikimedia Commons.

Czaszka Swena II Estrydsena. © Wikimedia Commons.

Tajemnica czerskiego grobu

Jeśli wierzyć badaniom antropologicznym czerskiego szkieletu, mężczyzna ów zmarł w wielu około 55–60 lat. Zatem gdyby udało się w sposób niepodważalny skojarzyć ze sobą trzy postacie: anglosaskiego księcia Magnusa Haroldsona, wrocławskiego, a następnie mazowieckiego komesa o tym samym imieniu oraz „mieszkańca” czerskiego grobu, to śmierć naszego bohatera mogła nastąpić wkrótce po opisywanych wypadkach, czyli około roku 1110.

Czy jednak kiedykolwiek będzie możliwa weryfikacja powyższych hipotez, zważywszy na fakt, że przedstawione powyżej koleje losów Haroldsona mają z znacznej mierze charakter rekonstrukcyjny? Otóż tak, jest teoretycznie możliwe pobranie materiału genetycznego ze szkieletu czerskiego i porównanie go z materiałem pobranym z kośćca jego najbliższych krewnych. Grobów przedstawicieli rodu Godwina już nie ma, lecz szczęśliwie zachowały się w katedrze w Roskilde w Danii groby Swena II Estrydsena i jego rodziny, będących, jak pamiętamy, ich bliskimi krewnymi, wywodzącymi swoje pochodzenie od Ulfa Thorgilsona, tak jak i członkowie rodu Godwina[9].

Czy jednak znajdą się chętni, pragnący rozwiązać tę kolejną zagadkę historii?…

Bibliografia

Allen Brown, Historia Normanów, przekł. J. Jarniewicz, Gdańsk 1996.
Anonim, tzw. Gall, Kronika polska, przekł. R. Grodecki, oprac. M. Plezia, Wrocław 1989.
Jurek, Kim był komes wrocławski Magnus? [w:] Venerabiles, nobiles et honesti. Studia z dziejów społeczeństwa Polski średniowiecznej, red. A. Radzimiński, A. Supruniuk, J. Wroniszewski, Toruń 1997.
Kiersnowska, Komes Magnus. Wspomnienia archeologa [w:] Wspomnienia, opowiadania i legendy ziemi czerskiej, wyb. i oprac. B. Jabłońska, Czersk 2001, s. 23–31.
Morawiec, Knut Wielki, król Anglii, Danii i Norwegii (ok. 995–1035), Kraków 2013.
Oderic Vital, Histoire de Normandie, mise en page P. Hoffman, texte latin Migne,
http://remacle.org/bloodwolf/historiens/vital/normands1.htm [dostęp: 30.01.2016]
Piwowarczyk, Magnus Haroldson. Z Londynu do Czerska, [w:] tegoż, Słynni rycerze Europy. Rycerze Chrystusa, Warszawa 2007, s. 131–156.
Skarbek-Kozietuski, Kim „naprawdę” był komes wrocławski Magnus,
http://www.oziemblowski.eu/opracowania/Wroclawski_Komes_Magnus.pdf [dostęp: 30.01.2016]
Zumthor, Wilhelm Zdobywca, przekł. E. Bąkowska, Warszawa 1994.

[1] T. Kiersnowska, Komes Magnus. Wspomnienia archeologa [w:] Wspomnienia, opowiadania i legendy ziemi czerskiej, wyb. i oprac. B. Jabłońska, Czersk 2001, s. 23–31.
[2] T. Jurek, Kim był komes wrocławski Magnus? [w:] Venerabiles, nobiles et honesti. Studia z dziejów społeczeństwa Polski średniowiecznej, red. A. Radzimiński, A. Supruniuk, J. Wroniszewski, T. Kiersnowska, Komes Magnus. Wspomnienia archeologa [w:] Wspomnienia, opowiadania i legendy ziemi czerskiej, wyb. i oprac. B. Jabłońska, Czersk 2001, s. 23–31.Toruń 1997, s. 181–192.
[3] Patrz: D. Piwowarczyk, Magnus Haroldson. Z Londynu do Czerska [w:] tegoż, Słynni rycerze Europy. Rycerze Chrystusa, Warszawa 2007, s. 131–156. Przedstawiona dalej rekonstrukcja dziejów Magnusa oparta jest częściowo na hipotezach tego autora.
[4] Oderic Vital, Histoire de Normandie, livre IV, chap. VII (przekład własny)
http://remacle.org/bloodwolf/historiens/vital/normands11.htm [dostęp: 30.01.2016]
[5] Tamże.
[6] Tamże.
[7] Anonim, tzw. Gall, Kronika polska, ks. II. rozdz. 4, przekł. R. Grodecki, oprac. M. Plezia, Wrocław 1989, s. 69.
[8][8] Tamże, ks. II, rozdz. 49, s. 119.
[9] Patrz: M. Skarbek-Kozietuski, Kim „naprawdę” był komes wrocławski Magnus,
http://www.oziemblowski.eu/opracowania/Wroclawski_Komes_Magnus.pdf [dostęp: 30.01.2016]

Więcej:

Podbój normański

Marc Morris

Artykuł Magnus Haroldson.
Anglosaski królewicz nad Wisłą? 
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

KATARZYNA HOWARD – „RÓŻA BEZ KOLCÓW”

$
0
0

Tym razem król Henryk VIII wyglądał na naprawdę zakochanego. Obsypywał Katarzynę drogimi prezentami i spełniał wszelkie zachcianki. Wychowana w biedzie dziewczyna była zachwycona niespodziewanym awansem. Uboga dwórka została królową – historia niemal jak z bajki…

Tudorowie 2-2016 RGB low

Piąta żona

Cały dwór Tudorów cieszył się szczęściem króla, kiedy kolejny raz stawał na ślubnym kobiercu w lipcu 1540 roku. Uroczystość w Oatlands była skromna, ale król promieniał radością. Jego wybranka Katarzyna Howard była ciemnowłosą, drobną dziewczyną, liczyła najprawdopodobniej 19 wiosen (choć dokładna data jej urodzenia nie jest znana). Z portretu namalowanego przez Hansa Holbeina Młodszego spogląda na nas lekko wyłupiastymi oczami dziewczyna ze spiczastym nosem, podwójnym podbródkiem i małym biustem. Choć nie była ani specjalnie piękna, ani inteligentna, urzekła króla żywiołowością i radosnym usposobieniem. Pan „młody” – Henryk VIII – miał lat 49, ale ze względu na monstrualną tuszę wyglądał na dużo starszego. Wrzodziejące rany na nogach śmierdziały na odległość, a na dodatek dwór szemrał, że jest impotentem. Ale teraz był po prostu szczęśliwy.

Katarzyna Howard była piątą z kolei wybranką króla. Z pierwszą żoną, Katarzyną Aragońską, król rozwiódł się, zrywając tym samym więzy Anglii z papiestwem. Kolejna żona – Anna Boleyn (której Katarzyna Howard była kuzynką) – położyła głowę pod miecz za domniemane zdrady. Trzecia królowa, Jane Seymour, zmarła przedwcześnie w połogu. Poprzedniczka Katarzyny, Anna Kliwijska, uszła z życiem, bo królowi ta „kobyła” nie podobała się tak bardzo, że oddalił ją, nie tknąwszy palcem. Wpadła mu za to w oko jej młodziutka dwórka – Katarzyna Howard…

Więcej:

Artykuł KATARZYNA HOWARD
– „RÓŻA BEZ KOLCÓW”
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Wielkanoc Tudorów

$
0
0
Miniatura przedstawiająca królową Elżbietę I rozdającą sakiewki ze srebrnymi monetami w Wielki Czwartek (Maundy Thursday). © Wikimedia Commons, Leevina Teerlinc.

Miniatura przedstawiająca królową Elżbietę I rozdającą sakiewki ze srebrnymi monetami w Wielki Czwartek (Maundy Thursday). © Wikimedia Commons, Leevina Teerlinc.

Mimo że symbolika religijna świąt wielkanocnych jest wspólna we wszystkich krajach chrześcijańskich, w warstwie zwyczajów i tradycji dostrzegamy często różnice wynikające ze specyfiki lokalnej historii. Przyjrzyjmy się zatem, jak świętowano Wielkanoc w Anglii Tudorów. Zobaczmy, na ile reformacja zmieniła angielskie zwyczaje i które z tradycji zachowały się do czasów dzisiejszych.

Angielskie słowo Easter pochodzi od Eostre – imienia anglosaskiej bogini wiosny, patronki szczęścia, płodności i narodzin. Źródeł świąt można upatrywać w celtyckiej tradycji pożegnania zimy i powitania wiosny. Zwierzęciem symbolizującym boginię był zając – symbol płodności, natomiast znany nam czekoladowy Easter Bunny to króliczek, który do Anglii przywędrował z Niemiec. A oto zwyczaje związane z dniami Wielkiego Tygodnia, które znano również w czasach Tudorów.

Niedziela Palmowa

Przed reformacją w Niedzielę Palmową kapłan czytał fragment Ewangelii opisujący triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy i błogosławił przyniesione przez wiernych zielone gałązki (bazie, witki wierzbowe lub cisowe), a potem odbywały się procesje i pochody. Przygotowywano też specjalny ołtarzyk – relikwiarz zawierający Najświętszy Sakrament i relikwie któregoś ze świętych (o ile takimi dysponowała dana parafia). W jednej procesji dookoła kościoła uczestniczyli duchowni, w drugiej – idącej w przeciwnym kierunku – szli wierni – a obie procesje spotykały się u bram świątyni. Przechodzący wierni podnosili i opuszczali zasłonę oddzielającą nawę od prezbiterium podczas Wielkiego Postu. Ostatecznie zasłonę tę zdejmowano w Wielką Środę. Tradycyjnie krzyż upleciony z witek miał strzec domostwo przed wszelkim złem aż do następnej Wielkanocy.

Wielki Czwartek (ang. Maundy Thursday)

Angielskie słowo maundy pochodzi z francuskiego mande oznaczającego nakazywać, rozkazywać, i nawiązuje do przykazania miłości, ustanowionego przez Jezusa Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Ceremonia przeprowadzana tego dnia wywodziła się z głębokiego średniowiecza, z czasów Edwarda I. Monarcha wręczał czerwoną i białą sakiewkę zasłużonym starszym poddanym (jednemu mężczyźnie i jednej kobiecie na każdy rok swego panowania). Do XVII wieku król lub królowa ceremonialnie myli stopy wybranym biedakom, podobnie jak Jezus mył nogi swym uczniom. Dziś zaniechano tej tradycji, a ostatnim monarchą, który ją wypełniał, był Jakub II Stuart (1685–1688).

Tego dnia w czasach Tudorów duchowni przygotowywali kościół do wielkich uroczystości Wielkiej Nocy, obmywając ołtarze winem i wodą, a większość wiernych uczestniczyła w sakramencie spowiedzi.

Wielki Piątek (ang. Good Friday)

Tego dnia wszyscy chrześcijanie wspominają ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa. W Kościele to dzień żałoby, w którym nie odprawia się mszy świętej tylko specjalne nabożeństwa upamiętniające cierpienie Chrystusa i Jego śmierć na krzyżu. Angielskie określenie Good Friday (Dobry Piątek) może wydawać się dość dziwne, ale według tradycji kiedyś ten dzień określano mianem God’s Friday (Boski Piątek) lub Holy Friday (Święty Piątek). Od czasów średniowiecza istniała tradycja przejścia całego kościoła na kolanach i całowania krzyża przed ołtarzem (Creeping to the Cross).

Zapieczętowany Grób Pański symbolizowała kamienna lub drewniana nisza. Duchowni wkładali tam poświęconą hostię i krucyfiks, następnie zakrywali wejście zasłoną, a dookoła ustawiali zapalone świece. Parafianie na zmianę trzymali straż przy Grobie aż do Niedzieli Wielkanocnej.

Niedziela Wielkanocna

Był to najświętszy dzień w roku, upamiętniający zmartwychwstanie Jezusa. Ten ważny moment celebrowano podczas specjalnej mszy świętej, która odbywała się po tym, jak duchowni zgasili świece w kościele, a następnie zapalali je ponownie przed otwarciem Grobu. Z tą chwilą kończył się Wielki Post i rozpoczynał czas radości.

Teraz można było spożyć uroczysty posiłek składający się z nabiału i mięsa. Ulubionymi potrawami były: kurczak, cielęcina i jagnięcina (symbol ofiary Jezusa), szynka (miała przynosić pomyślność) i oczywiście jajka, które kojarzono z odrodzeniem i nieśmiertelnością.

Tego dnia również wypłacano kwartalne pensje, stąd nazwa – quartering day.

Pokarmy spożywane w Niedzielę Wielkanocną symbolizują radość chrześcijan ze zmartwychwstania Chrystusa i zakończenia postu. Jednak jak widać, symbolika chrześcijańska przeplata się z przesądami i zabobonami. W średniowieczu w Anglii w Poniedziałek Wielkanocny pito gorzki napój z wrotycza pospolitego lub dodawano go jako przyprawę do ciast i pieczywa. Uważano, że zaniechanie tego zwyczaju sprowadzi na dom demony, czary i choroby.

Dla wiernych Kościoła anglikańskiego w czasach Tudorów msza w Niedzielę Wielkanocną była jedną z trzech okazji w roku, by przyjąć komunię świętą (oprócz Bożego Narodzenia i niedzieli Zesłania Ducha Świętego). Po nabożeństwie organizowano radosne uczty. W powszechnym odczuciu Wielkanoc wyrażała również radość z nadejścia wiosny, odrodzenia przyrody i życia towarzyskiego, które zamierało na czas zimy. Kogo było stać, kupował nowe ubrania, a Poniedziałek Wielkanocny był czasem urządzania zabaw sportowych i jarmarków.

Wraz z nadejściem reformacji w XVI wieku zakazano wielu zwyczajów, między innymi święcenia zielonych palm w Niedzielę Palmową, procesji na klęczkach i opisanych rytuałów powiązanych z Grobem Pańskim. Gdzieniegdzie jednak nadal przynoszono do domu zerwane zielone gałązki, a zwyczaj ten przetrwał jeszcze do początków XX wieku, choć traktowano go raczej jako tradycję świecką i sposób zdobienia domu na wiosnę.

Wiemy, że w czasach Elżbiety I dekorowano jajka (nawet jeśli był to zwyczaj z czasów pogańskich). Także dzisiaj jajka są elementem wielu zwyczajów i zabaw wielkanocnych, takich jak:

Egg hunt – polowanie na jajka. W Niedzielę Wielkanocną dzieci szukają czekoladowych jajek schowanych przez rodziców w ogrodzie. Wygrywa dziecko, któremu uda się znaleźć najwięcej łakoci.

Rolling eggs – toczenie jaj. Grę wygrywa osoba, której jajko sturla się z górki najszybciej bez stłuczenia skorupki albo które rozbije się jako ostatnie. W myśl starszej tradycji na północy Anglii toczy się jajka ugotowane na twardo i wygrywa ten, którego jajko potoczy się najdalej. W niektórych regionach znana jest inna zabawa: jajko trzyma się w ręce i uderza w dłoń przeciwnika. Przegrywa ten, którego jajko pęknie jako pierwsze.

Święty Jerzy zabija przeciwnika. © Wikimedia Commons.

Święty Jerzy zabija przeciwnika. © Wikimedia Commons.

The Pace Egg Plays

Dawniej w całej Anglii wielką popularnością cieszyły się tradycyjne wiejskie sztuki uliczne z motywem odrodzenia. Główny bohater (zwykle święty Jerzy – patron Anglii) pokonywał wszelkie stojące przed nim trudności, a łotr (Old Toss Pot) radował się z jego kłopotów. Motywem przewodnim była walka i śmierć bohatera z ręki złoczyńcy oraz przywrócenie bohatera do życia przez wiejskiego medyka. Słowo pace pochodzi od staroangielskiego pasch (Easter). Zwyczaj ten zanikł po I wojnie światowej, ale od lat 60. XX wieku odrodził się w niektórych regionach.

Angielskie słodycze wielkanocne

Hot Cross Buns (Drożdżowe bułeczki z krzyżykiem)

Dziś te drożdżowe bułeczki z bakaliami można kupić wszędzie, jednak za czasów Elżbiety I bułeczki i inne wypieki z bakaliami można było sprzedawać tylko w Wielki Piątek, w Boże Narodzenie i z okazji pogrzebów. Karą za złamanie tego zakazu była konfiskata łakoci na rzecz biedaków. Także niektóre angielskie przesądy dotyczą bułeczek – podobno bułeczki wyrobione i upieczone w Wielki Piątek nie zepsują się ani nie spleśnieją przez cały rok. Pomagają też choremu wrócić do zdrowia. Dzieląc się z kimś takim wypiekiem, utrwalimy łączącą nas przyjaźń, zwłaszcza jeśli wypowiemy przy tym zdanie: Half for you and half for me, Between us two shall goodwill be (Pół dla ciebie i pół dla mnie, między nami przyjaźń nie zginie). Zabrane w podróż morską bułeczki chronią statek przed zatonięciem, a powieszone w kuchni przez cały rok zabezpieczają dom przed pożarem i gwarantują, że chleb zawsze dobrze się wypiecze. O bułeczce opowiada stara rymowanka, którą sprzedawcy uliczni zachęcali do przechodniów do zakupu:

Hot cross buns,
Hot cross buns,
One a penny, two a penny,
Hot cross buns.

If you do not like them,
Give them to your sons,
One a penny, two a penny,
Hot cross buns.

Hot Cross Buns – drożdżowe bułeczki z krzyżykiem. © Wikimedia Commons.

Hot Cross Buns – drożdżowe bułeczki z krzyżykiem.
© Wikimedia Commons.

Bułeczki drożdżowe z krzyżykiem

Poniżej prezentujemy typowy przepis na bułeczki drożdżowe z krzyżykiem (źródło: jothetartaqueen).

SKŁADNIKI (na ok. 15 bułeczek):

  • 300 ml mleka
  • 50 g masła
  • 500 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka soli
  • 75 g cukru pudru
  • 1 łyżka oleju
  • 7 g drożdży suchych
  • 1 jajko
  • 75 g rodzynek
  • 40 g kandyzowanej skórki z pomarańczy
  • starta skórka z jednej pomarańczy
  • 1 łyżeczka cynamonu

SKŁADNIKI NA KRZYŻYKI:

  • 75 g mąki pszennej
  • 10 łyżek wody

DODATKI:

  • konfitura morelowa do posmarowania z wierzchu (ok. 4 łyżek)

PRZYGOTOWANIE:

  1. Mleko doprowadzamy do wrzenia i dodajemy masło, mieszamy do rozpuszczenia, odstawiamy i czekamy, aż będzie lekko ciepłe.
  2. Do miski wsypujemy mąkę razem z solą, cukrem pudrem oraz suchymi drożdżami. Robimy niewielkie wgłębienie i wlewamy ciepłe mleko, olej i lekko roztrzepane jajko. Ciasto wyrabiamy ok. 5 min, następnie przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na ok. 1–1,5 godz.
  3. Po tym czasie dodajemy rodzynki, cynamon, kandyzowaną skórkę oraz startą świeżą skórkę z pomarańczy i chwilę wyrabiamy. Ciasto dzielimy na 15 części (jeżeli będzie klejące, możemy dodać trochę mąki), formujemy bułeczki i przekładamy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia w sporych odstępach od siebie. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy do podwojenia objętości (na ok. 1 godz.).
  4. Mąkę mieszamy z wodą na gęstą masę i wkładamy do woreczka z lekko ściętym końcem lub szprycy. Tworzymy krzyżyki z masy na bułeczkach. Pieczemy ok. 20 min w temp. 200°C.
  5. Po lekkim ostudzeniu bułeczek smarujemy je podgrzaną konfiturą morelową (opcjonalnie).
Simnel cake. © Wikimedia Commons.

Simnel cake. © Wikimedia Commons.

Simnel cake (Ciasto Simnel)

Drugim tradycyjnym wypiekiem związanym z Wielkanocą jest Simnel cake – lekkie ciasto keksowe przekładane dwoma warstwami marcepana. Najstarsze wzmianki o nim pochodzą z XIII wieku, a jego nazwa nie ma nic wspólnego z pretendentem do tronu z czasów Henryka VII, Lambertem Simnelem, ale raczej nawiązuje do łacińskiego określenia „ciasta z najlepszej białej mąki”. Od czasów wiktoriańskich ciasto dekoruje się 12 marcepanowymi kulkami symbolizującymi Jezusa i 11 apostołów (bez Judasza) lub 11 kulkami – nawiązującymi tylko do apostołów bez Judasza. Według innej popularnej legendy nazwa ciasta pochodzi od imion dwójki dzieci, które chciały upiec ciasto dla mamy na Dzień Matki (obchodzony w Anglii w czwartą niedzielę Wielkiego Postu) i spierały się, jak najlepiej je przygotować, a nazywały się: Simon i Nelly.

SKŁADNIKI:

  • 430 g marcepanu
  • 350 g rodzynek
  • 55 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • skórka starta z jednej cytryny
  • 1–2 łyżki dżemu morelowego
  • 175 g miękkiego masła lub margaryny, dodatkowo trochę do posmarowania formy
  • 175 g (3/4 szklanki) brązowego cukru
  • 3 jajka
  • 175 g (1 1/4 szklanki) mąki
  • 1/2 łyżeczki mieszanki cynamonu i imbiru (np. przyprawy do szarlotki)
  • szczypta soli

PRZYGOTOWANIE:

  1. Marcepan podzielić na trzy części; jedną z nich uformować w kulę, umieścić między dwoma arkuszami papieru do pieczenia i rozwałkować do rozmiarów koła o średnicy 18 cm. Odstawić.
  2. Cytrynę umyć i zetrzeć skórkę na tarce. Odłożyć.
  3. W mniejszej misce wymieszać mąkę, sól i przyprawy korzenne.
  4. Piekarnik rozgrzać do temperatury 140°C.
  5. Dno i boki tortownicy wysmarować masłem.
  6. W większej misce zmiksować na puszystą masę masło/margarynę z brązowym cukrem.
  7. Stopniowo dodawać jajka, dobrze miksując.
  8. Dodawać partiami mieszankę mąki, cały czas miksując.
  9. Dodać rodzynki, skórkę pomarańczową i skórkę z cytryny, a następnie wszystko dokładnie wymieszać łyżką.
  10. Połowę masy ułożyć na spodzie tortownicy, przykryć ją marcepanowym kołem, a na wierzch położyć resztę ciasta. Wyrównać.
  11. Piec 1 godz. 15 min.
  12. Wyjąć ciasto z piekarnika i ostudzić.
  13. W międzyczasie z części pozostałego marcepanu uformować 11 kulek o średnicy ok. 2 cm.
  14. Resztę marcepanu uformować w kulę, umieścić między dwoma arkuszami papieru do pieczenia i rozwałkować na koło o średnicy 20 cm (trochę większe niż poprzednie).
  15. Wierzch ostudzonego ciasta posmarować warstwą dżemu morelowego i ułożyć na nim drugie koło marcepanowe. Na brzegach można zrobić falbanki.
  16. Ułożyć na wierzchu, lekko dociskając 11 kulek marcepanowych.

Smacznego!
Happy Easter! Wesołego Alleluja!

Bibliografia

Encyclopedia of Tudor England, vol. 1, eds. John A. Wagner, Susan Walters Schmid, ABC-CLIO, LLC, 2012.
Alison Sim, Pleasures and Pastimes in Tudor England, The History Press, Stroud 2014.
Alan Davidson, Oxford Companion to Food, Oxford University Press, Oxford 1999.

Artykuł Wielkanoc Tudorów pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Krzysztof Kolumb na usługach Anglii, czyli słów kilka o Johnie Cabocie

$
0
0
John Cabot na wizerunku pędzla Giustino Menesardiego z roku 1762. © Wikimedia Commons.

John Cabot na wizerunku pędzla Giustino Menesardiego z roku 1762. © Wikimedia Commons.

Każdy z nas zna nazwisko odkrywcy, który przepłynął ocean, by odnaleźć drogę morską do Indii. Po kilku miesiącach podróży dotarł on do… Ameryki, skąd powrócił w chwale. Krzysztof Kolumb – powiecie, nie zastanawiając się ani sekundy. Otóż nie. Pora, byśmy poznali jego wielkiego rówieśnika i rodaka – Johna Cabota.

Młodość

Życie Johna Cabota, mimo że za zasługi wystawiono mu dziesiątki pomników, a jego imię nosi nawet uniwersytet w Rzymie, owiane jest tajemnicą. Nie potrafił robić wokół siebie szumu, co do perfekcji opanował Kolumb. O młodości Johna Cabota nie wiemy prawie nic.

John Cabot, choć powinniśmy raczej napisać Giovanni Caboto, pochodził z północnych Włoch. Tak jak Kolumb – z Genui. Niestety, nie znamy dokładnej daty jego urodzenia. Przypuszcza się, że przyszedł na świat około roku 1450.

Gdy był dzieckiem, jego rodzina wyemigrowała do Wenecji. Po kilkunastu latach został pełnoprawnym obywatelem miasta św. Marka, mógł więc zająć się niezwykle dochodowym handlem we wschodniej części Morza Śródziemnego. Skorzystał z tej szansy. Wiemy z całą pewnością, że parał się handlem niewolnikami. Kontrowersyjne? Być może, ale na pewno zyskowne, a dla XV-wiecznych wenecjan – powszednie.

Replika statku „Matthew”. © Wikimedia Commons, Chris McKenna, Thryduulf.

Replika statku „Matthew”. © Wikimedia Commons, Chris McKenna, Thryduulf.

Bez grosza przy duszy

Niestety, rosnące w siłę Imperium Osmańskie zaczęło stwarzać kupcom europejskim spore problemy. Niezwykle dochodowy interes, jakim było pośrednictwo w handlu przyprawami z Dalekim Wschodem, zamierał. Wyjścia były dwa – albo szukać trudnego i kosztownego porozumienia z bliskowschodnim gigantem, albo znaleźć inną drogę do Indii, czego próbowali od dziesiątków lat dokonać Portugalczycy, opływając Afrykę (w latach 80. XV wieku jeszcze do Indii nie dotarli). Caboto w tym czasie próbował dopłynąć do Indii przez zachodnie krańce Morza Śródziemnego, co oczywiście musiało skończyć się porażką.

Chybione interesy oraz nieudane wyprawy w poszukiwaniu przejścia przez Morze Śródziemne sprawiły, że Caboto popadł w Wenecji w długi. Nie znamy ich skali, ale były na tyle duże, że musiał uciekać wraz z całą rodziną do hiszpańskiej Walencji. Tam nasz bohater starał się nakłonić radę miasta do sfinansowania jego planów rozbudowy miejskiego nabrzeża. Rajcy odmówili, więc w roku 1494 przeniósł się do Sewilli, z nowym pomysłem na biznes, którym była konstrukcja mostu nad rzeką Gwadalkiwir. Niestety, i tym razem mu się nie powiodło, gdyż po pięciu miesiącach prac rada miejska cofnęła swoje pozwolenie i przerwała budowę. Na domiar złego nad Giovannim ciążył ówczesny odpowiednik międzynarodowego listu gończego, wydany przez Republikę Wenecką.

Caboto nigdy nie zapomniał o swoich planach dotarcia do Indii. Udana wyprawa rozwiązałaby wszystkie jego problemy finansowe. Przebywając w Hiszpanii, Caboto szukał poparcia dla swojego planu przepłynięcia przez Atlantyk w królestwach Kastylii i Portugalii. Bezskutecznie.

Tak oto ów żeglarz, nawigator i inżynier, który nie umiał związać końca z końcem, zadłużył siebie oraz swoją rodzinę, a na domiar złego był ścigany międzynarodowym listem gończym, po raz kolejny musiał zmienić otoczenie. Prawdopodobnie w 1495 roku, zaledwie po kilku miesiącach pobytu w Sewilli, przybył do Anglii. Osiadł w Bristolu i natychmiast przyjął angielsko brzmiące nazwisko: John Cabot

Paradoksalnie z pomocą zadłużonemu Cabotowi przyszedł jego rywal – Kolumb. Wieści o jego morskich podbojach i złocie, które znalazł, szybko rozeszły się po Europie. Nasz bohater wykorzystał ten fakt i kusząc angielskiego króla Henryka VII udziałami w ewentualnych zyskach i podbojach, uzyskał zgodę na realizację swojego wielkiego marzenia.

John Cabot przybywa do Londyny. © wikimedia Commons.

John Cabot przybywa do Londynu. © Wikimedia Commons.

Żeglując ku nowemu światu

Swą pierwszą atlantycką podróż John musiał odbyć na własny koszt. Wypłynął wiosną 1496 roku. Niestety, wyprawa została źle przygotowana, więc kiedy zapasy jedzenia zaczęły się wyczerpywać, zawrócił.

Na początku maja 1497 roku John wraz z dwudziestoma ludźmi wypłynął na statku „Matthew” po raz kolejny. Wreszcie nauczył się wyciągać wnioski ze swoich niepowodzeń. Po niecałych dwóch miesiącach podróży, 24 czerwca, ujrzał stały ląd, być może Labrador. Lesiste, zupełnie niezamieszkane tereny nie przypominały bogatych Indii, lecz dawały nadzieję na sukces. Bristolski kupiec John Day pisał w tej sprawie do… Krzysztofa Kolumba, zresztą na jego własne życzenie, informując go dokładnie o obydwu wyprawach. Ciekawość czy zazdrość wielkiego odkrywcy?

 List patentowy dla Cabota wydany przez króla Henryka VII, zezwalający mu na odkrywanie nowych lądów. © Wikimedia Commons.

List patentowy dla Cabota wydany przez króla Henryka VII, zezwalający mu na odkrywanie nowych lądów.
© Wikimedia Commons.

Gdy 10 września podróżnicy wrócili do portu w Bristolu, wieść o odkryciu rozeszła się lotem błyskawicy. Jak zapisze włoski kronikarz Raimondo de Soncino, Cabot

nazywany jest Wielkim Admirałem i okazuje mu się ogromny honor, chodzi ubrany w jedwab, a ci Anglicy biegają za nim jak szaleni.

Pomnik Johna Cabota w Bristolu. © Wikimedia Commons.

Pomnik Johna Cabota w Bristolu.
© Wikimedia Commons.

Kolumb zrozumiał, że jego rodak dokonał tego samego co on. Być może poczuł też strach, że palma pierwszeństwa w odkryciu drogi do Indii zostanie mu odebrana.

Tymczasem John Cabot został wynagrodzony przez króla stałą pensją 20 funtów rocznie, a Henryk VII sam zaproponował mu pomoc w przygotowaniu kolejnej ekspedycji. Cabot, zdając sobie sprawę, że napotkał na swojej drodze nowy kontynent, postanowił opłynąć go od północy. W maju 1498 roku na poszukiwanie Indii z Bristolu wypłynęło pięć statków. Jak się okazało, była to ostatnia wyprawa Cabota. Zazdrośni o odkrycia Anglików Hiszpanie donosili jeszcze przez swojego wysłannika, Pedra de Ayalę, że już na początku rejsu, ze względu na sztorm, jeden z okrętów musiał zawrócić i odłączył się od konwoju, kierując się ku Irlandii.

O reszcie słuch zaginął.

Co stało się z Cabotem? Zginął na morzu? Czy może dotarł do Ameryki i tam spotkał go podobny los jak śmiałków pozostawionych przez Kolumba na Navidad? Prawdopodobnie nie dowiemy się tego nigdy. W każdym razie pozycja Kolumba pozostała niezachwiana, a próby odnalezienia wymyślonej przez Johna Cabota drogi północno-zachodniej, podejmowane przez innych angielskich żeglarzy, spełzły na niczym. Korona angielska na nowo zainteresuje się wyprawami za Atlantyk dopiero ponad sto lat później.

Bibliografia

Grzybowski, Tomahawki i muszkiety, Warszawa 1965.

http://www.biographi.ca/en/bio/cabot_john_1E.html

http://www.bristol.ac.uk/Depts/History/Maritime/sources.htm

Artykuł Krzysztof Kolumb na usługach Anglii,
czyli słów kilka o Johnie Cabocie
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.


Henryk uzurpator

$
0
0

Nie tak dawno obchodziliśmy pierwszą rocznicę pochówku Ryszarda III – 26 marca 2015 roku w anglikańskiej katedrze w Leicester odbył się pogrzeb ostatniego króla z dynastii Plantagenetów. Tym samym po 530 latach jego szczątki doczekały się godnego pochówku, którego niegdyś odmówił mu Henryk Tudor, uzurpator.

Henryk, hrabia Richmond, pokonał Ryszarda III w bitwie pod Bosworth. © Wikimedia Commons.

Henryk, hrabia Richmond, pokonał Ryszarda III w bitwie pod Bosworth. © Wikimedia Commons.

Nie był jedynym dziedzicem

Po zwycięstwie pod Bosworth 22 sierpnia 1485 roku na angielskim tronie zasiadła nowa dynastia – Tudorowie. Jej pierwszy przedstawiciel już na polu walki zapobiegliwie nałożył na swoje skronie koronę zdjętą ze zmasakrowanej głowy Ryszarda III z rodu Yorków, który poległ w bitwie. Kim był ów człowiek, który niczym deus ex machina pojawił się na kartach angielskiej historii, pokonał prawowitego króla i zakończył trwającą od trzydziestu lat wojnę pomiędzy przedstawicielami Yorków i Lancasterów, w nawiązaniu do ich herbów nazwaną wojną Dwóch Róż?

XVIII-wieczna rycina ukazująca śmierć Ryszarda III pod Bosworth. © Wikimedia Commons.

XVIII-wieczna rycina ukazująca śmierć Ryszarda III pod Bosworth. © Wikimedia Commons.

Mowa oczywiście o Henryku Tudorze, po kądzieli potomku Beaufortów, bocznej linii Lancasterów, który poprzez małżeństwo z Elżbietą York pogodził dwa zwaśnione rody i rozpoczął nowy okres w dziejach Anglii. Okres pokoju i dobrobytu, który zakończył mroczną epokę dwuletnich rządów znienawidzonego przez poddanych Ryszarda III, zabójcy nieletnich bratanków i być może brata, któremu kazał zaaplikować odpowiednią dawkę trucizny do jadła[1]. Taka przynajmniej wersja wydarzeń obowiązywała za panowania Tudorów. A że historię piszą zwycięzcy, wraz z upływem lat rosła czarna legenda ostatniego z Yorków na angielskim tronie, w Szekspirowskim dramacie ukazanego jako uosobienie zła, umiejętnie podsycana przez propagandę z czasów obu Henryków i Elżbiety I. Tylko… po co?

Odpowiedź jest prosta – Tudorowie byli nikim i cokolwiek by mówić czy jakkolwiek kombinować przy drzewach genealogicznych rodziców Henryka VII, żadne prawo do tronu mu nie przysługiwało. Bo o ile Ryszard III legitymował się pochodzeniem od wielkich Plantagenetów, którzy zasiedli na angielskim tronie na początku XII wieku, o tyle bliżej znanym przodkiem Henryka z linii męskiej był niejaki Owen Tudor, walijski szlachcic bez majątku i tytułu, który zawrócił w głowie królowej wdowie Katarzynie de Valois. Narodzony z ich związku Edmund poślubił potem Małgorzatę Beaufort, i chociaż dla Henryka matka była księżniczką krwi, legalność pochodzenia jej przodków była powszechnie kwestionowana. Beaufortowie (nazwani tak od ojcowskiego zamku) wywodzili się od Jana z Gandawy, księcia Lancaster, i jego wieloletniej kochanki Katarzyny Swynford. Chociaż książę poślubił ją na stare lata, a zrodzone wcześniej dzieci zostały legitymizowane specjalnym aktem parlamentu, w dokumencie znalazła się klauzula uniemożliwiająca członkom tego rodu zgłaszanie pretensji do tronu.

Nie dość więc, że słabe roszczenia Henryka Tudora opierały się na linii sukcesji z nieprawego łoża, to jeszcze nieprawdziwe jest twierdzenie, jakoby był jedynym żyjącym potomkiem Beaufortów. Tyle samo krwi tego rodu płynęło bowiem w żyłach około dwudziestu dziewięciu innych osób, w tym lorda Stanleya, jego ojczyma. I tylko uporowi niezłomnej matki zawdzięczał fakt, że uznano go za prawowitego dziedzica króla Henryka VI Lancastera, zabitego w Tower. Podobno przez samego Ryszarda, jednego z najgorszych czarnych charakterów w dziejach.

Jeden z portretów ukazujących Ryszarda III. © Wikimedia Commons.

Jeden z portretów ukazujących Ryszarda III.
© Wikimedia Commons.

Gdzie się podział garb Ryszarda?

Zanim 4 lutego 2013 roku naukowcy ogłosili, że szczątki odkryte pod parkingiem, na terenie dawnego franciszkańskiego klasztoru w Leicester, należą do Ryszarda III, na Wyspach Brytyjskich panowała już moda na przywracanie pokracznemu dzieciobójcy ludzkiego wizerunku: powstawały liczne fankluby, teksty dowodzące jego niewinności, a w roku 2002 znalazł się on na przygotowywanej przez BBC liście 100 najwybitniejszych Brytyjczyków w historii. Co ciekawe, stało się to za sprawą wydanej w latach 50. XX wieku książki The Daughter of Time autorstwa Josephine Tey, której bohater, inspektor Scotland Yardu, dochodzi do wniosku, że ostatni z Plantagenetów padł ofiarą tudorowskiej propagandy.

Czemu miały służyć wyobrażenia pokrzywionej sylwetki, garbu, niewładnej ręki czy nierealne historie o tym, jakoby przebywał on w łonie matki przez dwa lata i narodził się z włosami i zębami? Otóż w tamtych czasach wierzono, że fizyczna ułomność świadczy o nikczemnej naturze. A taką przecież powinien mieć morderca bratanków, których zamknął w Tower w 1483 roku, ogłosił dziećmi z nieprawego łoża i w ciągu kilku tygodni sięgnął po koronę. To był najpoważniejszy zarzut, aczkolwiek historycy o zabójstwo książąt, których niejasny los wciąż rozbudza ludzką wyobraźnię, podejrzewają jeszcze kilka osób, w tym także Henryka VII.

W akcji propagandowej Tudorom bardzo pomógł Tomasz More, autor Historii Ryszarda III, a nade wszystko Szekspir, którego Ryszard III święcił triumfy na deskach teatrów i który w roli tytułowego bohatera niezmiennie obsadzał aktorów starych, o paskudnej fizjonomii, gdy tymczasem pierwowzór w chwili śmierci liczył niespełna trzydzieści trzy lata. Tudorom jednak mało było pomówień. Dopuścili się nawet fałszerstwa, przemalowując jeden z najbardziej znanych dzisiaj portretów Ryszarda, czego dowiodły badania pewnej uczonej – Pameli Craig-Tudor, paradoksalnie wywodzącej się z ich rodu. To na tym obrazie ma on prawe ramię wyżej, zaciśnięte usta, znamionujące zawziętość, i złośliwie przymrużone oczy. Tymczasem na mniej popularnych wizerunkach widać twarz pogodną, a rysy odtworzone na podstawie czaszki ukazują młodego człowieka. Również kręgosłup znalezionego szkieletu, choć jest skrzywiony bocznie (skolioza), nie wskazuje na to, aby Ryszard miał „wyschnięte ramię” czy był garbusem, jak sugerował Szekspir. Przeciwko jego kalectwu przemawia również fakt, że od najmłodszych lat dużo jeździł konno i odnosił sukcesy na polu walki. Wcale też nie zamierzał uciekać spod Bosworth, jak Szekspirowski bohater wołający: „Królestwo za konia!”, i po utracie wierzchowca walczył pieszo, do ostatniej chwili dzielnie broniąc się przed atakiem coraz liczniejszych napastników. Eksperci po oględzinach czaszki stwierdzili, że otrzymał wówczas dziewięć ciosów w głowę, z których dwa były śmiertelne. I na pewno nie miał hełmu.

Aktor David Garrick jako Ryszard III tuż przed bitwą pod Bosworth. Podobno w nocy poprzedzającą starcie Ryszarda męczyły koszmary mające zwiastować jego rychłą porażkę. © Wikimedia Commons.

Aktor David Garrick jako Ryszard III tuż przed bitwą pod Bosworth. Podobno w noc poprzedzającą starcie Ryszarda męczyły koszmary mające zwiastować jego rychłą porażkę. © Wikimedia Commons.

O czym jeszcze świadczą szczątki znalezione pod parkingiem? O braku szacunku, jakim wykazał się Henryk Tudor wobec pokonanego przeciwnika, któremu z racji pochodzenia należał się godziwy pochówek i którego zbezczeszczone ciało obwożono po Leicester przez dwa dni, by na koniec rzucić je do ciasnego grobu, nagie, bez całunu, ze skrępowanymi nadgarstkami. Na dokładkę kilkadziesiąt lat później kolejny z Tudorów, który zerwie stosunki z Rzymem, każe zrównać z ziemią klasztor w Leicester, grzebiąc grób Ryszarda w zapomnieniu.
Tudorowska propaganda, działająca niezgorzej niż w państwie totalitarnym, rozprawiła się także z innymi pretendentami do tronu, aczkolwiek żadna historia nie pobiła dotąd czarnej legendy Ryszarda III, do którego klęski przyczyniła się zdrada lorda Stanleya, trzeciego męża Małgorzaty Beaufort. Ów bowiem w ostatnim momencie zdecydował się poprzeć pasierba, który został królem nie prawem słusznych roszczeń, ale przez podbój, najeżdżając Anglię na czele zaciężnego francuskiego wojska.

Literatura:

Szekspir. Leksykon, pod red. M. Gibińskiej, M. Kapery i J. Fabiszaka, Wydawnictwo Znak, Kraków 2003.
Kossobudzka, Pierwsza analiza DNA historycznej postaci – króla Ryszarda III, wyborcza.pl, 12.02.2014 [dostęp: 2 kwietnia 2016].
T. Penn, Henryk VII. Świt Anglii Tudorów, Wydawnictwo Astra, Kraków 2013.
Ł. Wójcik, Wybielanie Białego Dzika, „Polityka” 2013, nr 13.

[1] Według źródeł brat Ryszarda, Edward IV, umarł „wskutek obżarstwa”.

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Henryk VII

Thomas Penn

Artykuł Henryk uzurpator pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

CZY ELŻBIETA I KUPIŁA PERŁY BARBARY RADZIWIŁŁÓWNY?

$
0
0

Tekst ukazał się w magazynie Tudorowie. Magazyn o historii Anglii w numerze 2/2016

Korona Imperium Brytyjskiego zawiera blisko trzy tysiące diamentów, po kilkanaście szafirów i szmaragdów oraz 269 pereł, z czego cztery największe należały do ostatniej z Tudorów. A jak wiadomo, Elżbieta I je uwielbiała. Część z nich odziedziczyła, niektóre pochodziły z pirackich łupów, a część podobno kazała „zrabować” swojemu wysłannikowi w Polsce…

3.1024px-Queen_Elizabeth_I_by_George_Gower

Elżbieta I była wielką wielbicielką pereł. Portret z Armadą. © Wikimedia Commons (luminarium.org).

WIELBICIELKA PEREŁ

Perły cieszą się popularnością już od kilku tysięcy lat – jako element biżuterii, remedium na rozmaite choroby, talizman chroniący przed złymi mocami, afrodyzjak czy oznaka bogactwa i statusu. Nic więc dziwnego, że ten wytwór małża broniącego się przed obcym ciałem, od wieków otoczony aurą tajemniczości, doceniła Elżbieta I (1533–1603), która chciała zostać posiadaczką najwspanialszej kolekcji pereł w Europie. Wiele z nich odziedziczyła po ojcu, część zagrabiła Szkotom, inne pochodziły z hiszpańskich statków przejętych przez korsarzy plądrujących kolonie w imię Korony, a jeszcze inne kupowała w Portugalii, Burgundii i Nawarze.

Symbolizujące czystość i niewinność perły służyły do zdobienia sukien Elżbiety, która kreowała się na Królową Dziewicę – kogoś, kto w nowej protestanckiej Anglii miał zastąpić czczoną do niedawna Matkę Boską. Upodobanie angielskiej monarchini do pereł zdradza chociażby Portret z Armadą (1588) George’a Gowera, na którym widać ich całe setki: w haftach i lamowaniach sukni, w sznurach na piersi, a nawet we włosach. Niezwykła wystawność tego i innych strojów, w których królowa pozowała do licznych portretów, miała onieśmielać poddanych i skutecznie służyła tudorowskiej propagandzie. Podobnie jak perły, które ponoć nieustannie gubiła. Nawet jeśli część z nich była fałszywa – jak twierdzi badaczka Alison Sim – stanowiło to nie lada problem dla służby, zobowiązanej dbać o królewskie stroje.

Barbara_radziwill_16th_century

Barbara Radziwiłłówna w słynnym perłowym czepcu.
© Wikimedia Commons.

Perły Barbary Radziwiłłówny

Równie wielką wielbicielką pereł była Barbara Radziwiłłówna (1520?–1551), którą Zygmunt August (1520–1572) poślubił wbrew woli szlachty i matki, znienawidzonej przez Polaków, pragmatycznej Bony. Zanim jednak owdowiała „litewska nierządnica” wpadła w oko ostatniemu z Jagiellonów, rodzina wydała ją za Stanisława Gasztołda i zadbała o bogaty posag, w którym znajdowało się m.in. dziesięć perłowych kołnierzy, siedem „bramek”, dwa szamerunki, trzy czepce i obojczyk czarny z perłami.

O perłowych kołnierzach i czepcach Barbary Radziwiłłówny zrobiło się głośno w całej Europie, kiedy została królową Polski, i chociaż nie nosiła ich na co dzień, stały się jej znakiem rozpoznawczym, czego dowodzą zachowane portrety. Nawet jeśli kwestia urody Litwinki, która zawróciła w głowie samemu królowi, pozostaje dziś sprawą dyskusyjną, taka biżuteria bez wątpienia wzbudzała podziw i mogła przykuć uwagę Elżbiety I. Barbara ponadto obficie zdobiła perłami suknie, na ogół szyte z gładkich tkanin w kolorze złotym, czarnym i czerwonym, które stanowiły również doskonałe tło dla naszyjników, medalionów, krzyży itp. Na wielu portretach ukazywano ją w charakterystycznym perłowym czepcu z perłową opaską zachodzącą pod brodę, który najpiękniej wygląda na wyidealizowanych XIX-wiecznych malowidłach i grafikach. Bez tej ozdoby nie mogły się oczywiście obyć stroje królowej w filmach Barbara Radziwiłłówna (1936) z Jadwigą Smosarską czy Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny (1982) z Anną Dymną w roli głównej.

Koronowana na kilka miesięcy przed śmiercią, chora już Barbara, nie nacieszyła się długo pięknymi perłami, które zakochany Zygmunt August sprowadzał dla niej w hurtowych ilościach z Holandii, dokąd docierały z Indii. Umarła w jego ramionach 8 maja 1551 roku, prawdopodobnie na raka narządów rodnych, a zrozpaczony król nigdy nie pogodził się z jej śmiercią.

simmler

Zygmunt August nigdy nie pogodził się ze śmiercią Barbary. Pamiątki po niej, w tym słynne perły, przechowywał do końca życia. © Wikimedia Commons (cyfrowe.mnw.art.pl).

Kto zagrabił perły?

Zygmunt August przeżył Barbarę o 21 lat, w ciągu których imał się rozmaitych sposobów, aby… skontaktować się z jej duchem! Według legendy miał go wywołać Twardowski, zaprzedany diabłu czarnoksiężnik, a w rzeczywistości zaślepiony król stał się ofiarą przebiegłych dworzan, którzy potrafili zbić niezły kapitał na jego słabości, podsuwając mu kochanki podobne do zmarłej. Wciąż niezdolny zapomnieć o kobiecie, dla której wzgardził nawet racją stanu, na zamku w Tykocinie przechowywał niczym najcenniejsze relikwie jej haftowane perłami szaty i klejnoty, które obiecał w testamencie swoim siostrom. Anna Jagiellonka wspomniała jednak w liście do Zofii, że nie otrzymała sukien, bo zjadły je szczury.

A co się stało ze słynnymi perłami? Jedna z teorii głosi, że trafiły do Anny, a inna, że zostały skradzione – być może z grobowca Barbary, a być może po śmierci króla, bo nie ma dowodów na to, że została pochowana w perłowym kołnierzu.

Schorowany Zygmunt August zmarł na zamku w Knyszynie 7 lipca 1572 roku. Obecni przy jego śmierci senatorowie opieczętowali komnaty, w których pośród innych skarbów znajdowały się pamiątki po Barbarze, ale nie uchroniło ich to przed grabieżą. Jak wynika z raportu powołanej przez sejm komisji śledczej, w kradzież zamieszana była wpływowa koteria Mikołaja i Jerzego Mniszchów. Chaos związany w pierwszą polską elekcją, a następnie krótkie rządy Henryka Walezego nie sprzyjały jednak śledztwu, którego zaniechano po ucieczce Walezjusza1 (1574) do Francji. Niemniej wciąż plotkowano, że klienci Mniszchów wynosili z knyszyńskiego zamku ciężkie skrzynie już na cztery dni przed śmiercią Zygmunta Augusta i jeszcze w noc po jego zgonie. Miał o tym również świadczyć fakt, że związani z Mniszchami ludzie zaczęli nagle szastać pieniędzmi; była wśród nich m.in. Barbara Giżanka, kochanka podsunięta królowi przez Mniszchów, którzy wykorzystali jej podobieństwo do zmarłej Radziwiłłówny. Niewykluczone, że zagrabione bogactwa umożliwiły Jerzemu Mniszchowi sfinansowanie wyprawy na Moskwę, gdzie chciał osadzić na tronie swojego zięcia Dymitra Samozwańca. Część pieniędzy, które wydał na przygotowania wojenne, mogły pochodzić z transakcji zawartej potajemnie z wysłannikami angielskiej królowej, którzy od lat zabiegali o kupno pereł Radziwiłłówny.

barabara

W grobowcu Barbary Radziwiłłówny nie znaleziono słynnych pereł. © Wikimedia Commons (Ludomir Sleńdziński).

Zaginiona korespondencja

Czy perły Barbary Radziwiłłówny rzeczywiście trafiły do rąk ostatniej z Tudorów? Czy zabiegała o ich kupno po śmierci Barbary? Czy wysłała po nie swoich agentów do Polski po śmierci Zygmunta Augusta? Czy udało im się sfinalizować transakcję?

Nie ma na to dowodów, choć w 1914 roku jeden z kustoszy londyńskiego British Museum miał odnaleźć listy Elżbiety I, w których królowa zlecała swoim agentom w Polsce ich nabycie. Pisał o tym we Wspomnieniach niejaki Marian Rosco-Bogdanowicz2 (1862–1955), swego czasu szambelan cesarza Austro-Węgier, sprytny jegomość i pamiętnikarz, który w 1900 roku podziwiał perły Elżbiety, opadające długimi sznurami niemal do kolan, na szyi byłej królowej hanowerskiej Marii. Dwór hanowerski miał je odziedziczyć w spadku, a królowa Wiktoria na próżno procesowała się z nim o ich posiadanie.

Fakt, że po korespondencji Elżbiety I z agentami w Polsce nie ma śladów w londyńskich archiwach, a Rosco-Bogdanowicz był hochsztaplerem, czyni jego relację mało wiarygodną. Hanna Widacka, autorka publikacji z zakresu historii sztuki, uważa jednak, że w jego opowieści może tkwić ziarno prawdy. Chociaż wiódł on barwne życie i nieraz skompromitował się na wiedeńskim dworze, w Paryżu, Brukseli i Londynie, opisane przez niego anegdoty z życia wyższych sfer (nieraz frywolne, bo nie zawsze przejmował się etykietą) nie mogą być w stu procentach wyssane z palca.

Niestety, Rosco-Bogdanowicz nie sprecyzował, gdzie dokładnie kustosz British Museum natrafił na korespondencję Elżbiety I, a w dostępnych zbiorach listów z epoki elżbietańskiej nie ma po niej śladu. Niemniej, na rewelacje Rosco-Bogdanowicza powołuje się wielu badaczy i pisarzy, łącznie ze Stanisławem Szenicem, który wspominał o tym w swoim zbiorze felietonów zatytułowanym Ongiś (1975).

Sprawa pereł Barbary Radziwiłłówny pozostaje otwarta, a teoria, że trafiły do angielskiego skarbca, jest jedną z wielu. Czy kiedykolwiek się potwierdzi? Jeśli Rosco-Bogdanowicz nie fantazjował, w angielskich archiwach wciąż czeka na odnalezienie zaginiona korespondencja królowej Elżbiety…

Bibliografia
J. Besala, Król i jego ukochana poddana [w:] Najsłynniejsze miłości królów polskich, Bellona, Warszawa 2009–2012.
A. Grzybowski, Elżbieta Wielka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1984.
K. Janicki, Damy złotego wieku, Znak Horyzont, Kraków 2014.
http://historia.focus.pl/swiat/gdzie-sa-perly-barbary-1103
http://www.elizabethancostume.net/jewelry/
http://www.wilanow-palac.pl/perly_krolowej_barbary_radziwillowny.html
1 Henryk de Valois (1551–1589) nie był specjalnie zainteresowany sprawami Polski. Na wieść o śmierci starszego brata wyjechał potajemnie do Francji, gdzie rządził jako ostatni przedstawiciel dynastii Walezjuszy. Zanim został wybrany na króla Polski, bez powodzenia zabiegał o rękę królowej Elżbiety I i jej kuzynki, szkockiej królowej Marii Stuart.
2 Ostatnie lata życia Rosco-Bogdanowicz spędził w Krakowie, gdzie spisał swoje barwne Wspomnienia, wydane w 1959 roku przez Wydawnictwo Literackie.

Więcej:

Artykuł CZY ELŻBIETA I KUPIŁA
PERŁY BARBARY RADZIWIŁŁÓWNY?
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Marynarka Elżbiety I, czyli pod wodzą kobiety do zwycięstwa

$
0
0

Lata panowania Henryka VII i jego syna Henryka VIII miały ogromny wpływ na historię angielskiej marynarki wojennej. Wdrożyli oni kilka programów, które pozwoliły Anglikom w końcu zaistnieć na morzu i stawić czoła wrogom. Jednak to córka Henryka VIII, Elżbieta, pchnęła politykę swego królestwa, jak i marynarkę wojenną w kierunku, który do dziś jest żywy w wyspiarskiej świadomości, jak w nieformalnym hymnie Royal Navy „Rządź Brytanio, morzami świata rządź!”.

Jeden z najbardziej znanych wizerunków królowej Elżbiety – Portret z Armadą. © Wikimedia Commons, www.luminarium.org.

Jeden z najbardziej znanych wizerunków królowej Elżbiety – Portret z Armadą.
© Wikimedia Commons, www.luminarium.org.

Za panowania młodego króla Edwarda VI (1547–1553), następcy Henryka VIII, i Marii I niewiele zrobiono w sprawie rozwoju marynarki wojennej. Flota, jaką następcy Henryka odziedziczyli, była w miarę nowoczesna, główne jednostki były „wielkimi okrętami”, karakami, podobnymi wielkością i uzbrojeniem do „Mary Rose”. Jako ostatnie z wielkich okrętów w 1543 r. zostały zbudowane: „Puncy” (450 t), „Great Galery” (800 t) i „Breat Bark” (500 t). Niedługo zresztą po wodowaniu jeszcze znacznie je zmodyfikowano. Edward w czasie swego panowania także przebudowywał przestarzałe okręty i statki handlowe na cele wojenne. Królowa Maria kontynuowała program budowy okrętów wprowadzony przez ojca. Niestety, podjęte w jego ramach działania nie uchroniły Anglii przed utratą ostatniej posiadłości królestwa na kontynencie – Calais – w czasie wojny z Francją w latach 1557–1559.

Z drugiej strony małżeństwo Marii z Filipem II umożliwiło podpisanie wielu intratnych kontraktów i swobodny handel z Hiszpanią. Dzięki temu angielskie stocznie mogły wypróbować i zaadaptować najnowocześniejsze projekty i rozwiązania hiszpańskie, dotyczące zwłaszcza budowy galeonów na potrzeby angielskiej marynarki. Wkrótce również porty na wyspie były zapełnione hiszpańskimi statkami i eskortującymi je okrętami. Ta ożywiona wymiana handlowa zaowocowała w późniejszym okresie zarówno wzrostem liczby okrętów, jak i unowocześnieniem techniki ich budowy w czasie panowania Elżbiety I. Anglicy jednak nie zachłysnęli się potęgą kosztownych hiszpańskich galeonów, które przy masie 1000 ton (większość jednostek angielskich ważyła ok. 300 ton) były mniej stabilne i zwrotne niż konstrukcje angielskie. Galeony z kolei mogły zabrać na pokład działa o większym kalibrze, które były umiejscowione wyżej i w centrum okrętu, co poprawiało stabilność okrętów. Galeony w przeciwieństwie do karak miały wyższą nadbudowę. Królowa Maria wydała rozporządzenie zbudowania trzech galeonów dla Navy Royal. Powstały one dzięki przebudowie okrętów już istniejących: „Philip & Mary” (1554), „Mary Rose” (II[1]; 1556) i „Golden Lion” (1557). Pomimo późniejszej elżbietańskiej propagandy, pełnej niechęci do wszystkiego co hiszpańskie, okręty te zostały stworzone dokładnie według wzorców hiszpańskich. Podobnie było ze zbudowanymi dla marynarki sześcioma małymi galeonami. W 1558 r. zwodowano 300-tonowe jednostki: „Hart”, „Antelope” i „Swallow” oraz mniejsze żaglowce: „New Bark”, „Jennet” i „Greyhound”. Imperium hiszpańskie nieświadomie udostępniło Anglikom technologie i wzorce, dzięki którym odnieśli oni tak wiele sukcesów nad Wielką Armadą pod koniec wieku. Nie zmienia to faktu, że obaj następcy twórcy Navy Royal tę część sił zbrojnych ignorowali. Zarówno Edward VI, jak i Maria z planowej polityki morskiej nie zrealizowali nic poza rozszerzeniem systemu obrony wybrzeża. Okazało się jednak, że galeony zbudowane według hiszpańskich wzorców, z angielskimi innowacjami w zakresie uzbrojenia i dostosowania okrętów do potrzeb Navy Royal, były bardzo wytrzymałe. Okręt „Golden Lion” pozostał w służbie bez żadnych zmian do 1582 roku, „Philip & Mary” do 1584 roku, a „Mary Rose” aż do 1589 roku, czyli rok po pokonaniu hiszpańskiej Armady.

"Mary Rose" – flagowy okręt floty wojennej Henryka VIII. © Wikimedia Commons, Gerry Bye.

„Mary Rose” – flagowy okręt floty wojennej Henryka VIII. © Wikimedia Commons, Gerry Bye.

Potęga i uznanie świata

Dla polityki Elżbiety I rozwój floty handlowej oraz floty wojennej były priorytetem. W dniu objęcia tronu w 1559 roku nowa królowa odziedziczyła po siostrze 39 okrętów oraz rozpisane plany wybudowania kolejnych 30. Z floty przejętej po poprzedniczce niewiele pozostało okrętów pierwszoliniowych. Zarządzono kontrolę, która większość jednostek uznała za niezdolne do służby.

Elżbieta nie tylko utrzymała plany rozbudowy floty, ale również je poszerzyła. Przez kolejne 20 lat stabilne finansowanie i jednolita polityka morska spowodowały stały wzrost produkcji okrętów i rozwój nowych konstrukcji. Nad programem rozwoju marynarki pieczę sprawowały dwie osobistości: skarbnik Benjamin Godson i mistrz artylerii William Wynter. Razem opracowali i wprowadzili w życie program przebudowy i rozbudowy floty, który przygotowywałby Anglię na bezpośrednią konfrontację z Hiszpanią. Rozpoczął się on w 1560 roku zamówieniem trzech dużych galeonów, jednak z angielskimi unowocześnieniami. Wkrótce dołączyły do nich dwa kolejne okręty. Pod koniec lat 60. XVI wieku za projektowanie i budowę nowej linii okrętów zabrał się praktyk, sir John Hawkins, który postanowił wykorzystać swe doświadczenia z wypraw korsarskich z lat 1566–1567. Projektowane przez niego galeony charakteryzowały się dużo większym zanurzeniem kadłuba oraz większym mieczem do sterowania, który był przeciwwagą dla siły wiatru, i zmniejszał przy tym efekt przechylenia. Kolejną innowacją było wzmocnienie dolnego poszycia kadłuba o dwie dodatkowe warstwy desek. Redukowało to korozję kadłuba. Pomiędzy warstwami desek znajdowała się miedziana płyta. Od lat 70. XVI wieku rozpoczęto więc budowę specjalnych galeonów, które cechowały się obniżonymi kasztelami. Były również silnie uzbrojone (działa lekkie 80–200 sztuk lub ciężkie 40–50 sztuk). Działa były rozmieszczone wzdłuż burt na jednym lub dwóch pokładach działowych. Według Hawkinsa o jakości okrętu świadczyła siła ognia oraz szybkość, a dopasowanie floty do tych wymogów było zapowiedzią jej przyszłych sukcesów. Nikogo więc nie zdziwiło, że kiedy w 1577 roku zmarł Godson, Hawkins zajął jego miejsce na stanowisku skarbnika marynarki. Przez kolejne dwanaście lat był on głównym budowniczym i reorganizatorem elżbietańskiej floty. Najbardziej znanymi dziełami z czasów jego zarządu były galeony o wyporności poniżej 500 ton, idealne dla floty, która miała zwyciężać dzięki szybkości i sile ognia, a nie przez abordaż i długotrwałą bitwę.

Angielski szkutnik i nawigator, John Hawkins, przy budowie okrętów wykorzystał swoje doświadczenie z wypraw korsarskich. © Wikimedia Commons.

Angielski szkutnik i nawigator, John Hawkins, przy budowie okrętów wykorzystał swoje doświadczenie z wypraw korsarskich. © Wikimedia Commons.

Pracujący w stoczniach inżynierowie i architekci byli z całą pewnością liderami wymyślania i wprowadzania innowacji technicznych, jak również opracowywania i realizacji nowych taktyk. Geoffrey Parker w swoim artykule Why the Armada Failed[2] pisze, iż w pełni uzbrojone okręty trój- i wielomasztowe były największym osiągnięciem technicznym tamtego stulecia i na lata zmieniły pole bitwy na morzach i oceanach. W 1573 roku angielskie stocznie przedstawiły dowództwu floty projekt i prototyp okrętu „Dreadnought”, 41-działowego, 360-tonowego olbrzyma z 200-osobową załogą, zaprojektowanego i zbudowanego przez Mathew Bakera, który radykalnie różnił się od dotychczas budowanych okrętów. W porównaniu z nimi mógł płynąć szybciej i miał dużo lepsze zdolności manewrowe, będąc uzbrojonym w działa o większym kalibrze. Do tej pory, nawet pomimo artylerii na pokładzie, dowódcy starali się dopaść wrogi okręt, zbliżyć się do niego, dokonać abordażu i go zdobyć. Teraz jedynym celem kapitanów dowodzących okrętami nowego typu było zatopienie wroga, najlepiej bez narażania siebie i swej załogi na straty. Z tego powodu hiszpańska inwazja na Anglię okazała się kompletnym fiaskiem. Angielskie okręty przeważały nad wrogiem pod względem technicznym, załogi były bardziej doświadczone, a kapitanowie stosowali nowe sposoby walki, nie działali schematycznie i przewidywalnie. Potrafili dostosować sposób walki eskadr, a nawet pojedynczych okrętów, do sytuacji, a co najważniejsze – wiedzieli, że mogą polegać na swych podkomendnych. Poza tym Anglicy mieli dużo lepsze działa niż ich przeciwnicy pod względem szybkości przeładowywania i zasięgu. Angielscy artylerzyści bardzo szybko przejęli inicjatywę.

Zniszczenie hiszpańskiej Wielkiej Armady, sierpień 1588 roku. © Wikimedia Commons.

Zniszczenie hiszpańskiej Wielkiej Armady, sierpień 1588 roku. © Wikimedia Commons.

Hawkinsowi nigdy nikt należycie nie podziękował, nie doczekał się nawet oficjalnych słów uznania od królowej za ogromne zwycięstwo w 1588 roku. Mało tego, administracja królowej ciągle podejrzewała go o korupcję i czerpanie profitów z rządowych zamówień. Jednak nigdy nie wniesiono oficjalnych oskarżeń. Nieważne zresztą, czy zarzuty były prawdziwe czy nie. Faktem jest, że flota była w pełni wyposażona i należycie przygotowana do działań wojennych.

Za panowania Elżbiety I angielska flota składała się z 99 okrętów przeróżnych typów. Niektóre z nich – np. zwykłe masztowce – pełniły służbę przez rok, maksymalnie dwa lata. W jej skład wchodziły również okręty zdobyte na wrogu, jak na przykład potężny, ponad 1000-tonowy „Nuestra Senora del Rosario”. Ta liczba okrętów nie obejmuje wielu statków handlowych, które były uzbrajane w miarę potrzeb w razie poważnego konfliktu. Ponad 90 takich okrętów dołączyło do angielskiej floty w 1588 roku.

Francis Drake, najsłynniejszy pirat królowej Elżbiety. © Wikimedia Commons.

Francis Drake, najsłynniejszy pirat królowej Elżbiety.
© Wikimedia Commons.

„Piraci Elżbiety”

Elżbieta I ryzykowała wojnę z potężną Hiszpanią, aby wesprzeć korsarzy, takich jak John Hawkins i Francis Drake, nie bez powodu nazywanych „Morskimi Psami” („Sea Dogs”) lub bardziej dosadnie i zgodnie z prawdą – „Piratami Elżbiety”. Na głównych żeglugowych szlakach handlowych, i nie tylko, napadali na hiszpańskie statki handlowe, które przewoziły złoto i inne cenne towary z Nowego Świata. Ta niewypowiedziana „zimna” wojna trwała od początku panowania Elżbiety I. Do 1580 roku napięcie polityczne między Anglią a Hiszpanią osiągnęło temperaturę wrzenia, głównie z powodu wsparcia – oczywiście nieoficjalnego – dla angielskich korsarzy, nie tylko dla Drake’a i Hawkinsa, ale i wielu innych (np. Waltera Raleigha, Thomasa Cavendisha, Humphreya Gilberta i Martina Frobishera). Po rajdzie Drake’a na Kadyks w 1587 roku, kiedy to spalił on tuzin okrętów hiszpańskich, pokój między obu królestwami był nie do uratowania. W 1588 roku doszło do wspomnianej już, nieudanej próby inwazji hiszpańskiej na Anglię. Licząca 130 okrętów Wielka Armada króla Filipa II wypłynęła w kierunku Anglii, wioząc na pokładzie armię liczącą ok. 30 tys. żołnierzy. Na kanale La Manche miała spotkać się z grupą okrętów płynących z Niderlandów (wówczas prowincji Hiszpanii). Splot nieprzewidzianych wypadków, jak potężny sztorm na kanale i rozruchy w Niderlandach, które nie pozwoliły wypłynąć części floty, oraz oczywiście determinacja i wola walki kapitanów i marynarzy angielskich ocaliły ich ojczyznę.

Tak poważne osłabienie głównego wroga pozwoliło flocie angielskiej na przeniesienie wojny na wody Oceanu Atlantyckiego, przede wszystkim na atakowanie hiszpańskich statków handlowych kursujących między koloniami a Hiszpanią. Tym razem to angielska armada pod dowództwem sir Drake’a i sir Johna Norreysa atakowała wrogie szlaki komunikacyjne i marynarkę wojenną blisko takich portów jak Santander, Coruña i San Sebastian. Anglicy prowadzili również działania na odległych akwenach, m.in. w okolicach Puerto Rico czy Panamy. Konflikt ten trwał do 1604 roku i został zakończany traktatem pokojowym podpisanym w Londynie przez nowego angielskiego monarchę, króla Jakuba I Stuarta. Z całą pewnością jednak można powiedzieć, że to w czasach Elżbiety I nastąpił wzrost potęgi Royal Navy.

Bibliografia:

Jorberg Friedrich, Kriegsschiff „Revenge” 1577 [w:] Risse von Schiffen des 16. und 17. Jahrhunderts, von Lothar von Eich, Rostock 1976.
Bicheno Hugh, Elizabeth’s Sea Dogs: How England’s Mariners Became the Scourge of the Seas, London 2013.
Geoffrey Parker, Why the Armada Failed, History Today, no. 5(38)/1998, s. 26–33.
Konstam Angus, Tudor Warships (2) Elizabeth I’s Navy, Oxford 2008.
Nelson Arthur, The Tudor navy: the Ships, Men and Organisation, 1485–1603, London 2001.
Ryniewicz Zygmunt, Leksykon bitew świata, Warszawa 2004.

[1] Okręt nazwany “Mary Rose” na cześć swego poprzednika, okrętu flagowego floty Henryka VIII. Oznaczenie tej jednostki jako drugiej (II) istnieje tylko dla rozróżnienia historycznego.[2] Geoffrey Parker, Why the Armada Failed, History Today, no. 5(38)/1998, s. 26 i nn.

Więcej:

Tudorowie

G.J. Meyer

Obserwatorzy

Stephen Alford

Artykuł Marynarka Elżbiety I,
czyli pod wodzą kobiety
do zwycięstwa
pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

ALISON WEIR – WYWIAD NUMERU

$
0
0
alison

Alison Weir

Tekst ukazał się w magazynie Tudorowie. Magazyn o historii Anglii w numerze 1/2016

Alison Weir jest znaną w środowisku historycznym pisarką. Zajmuje się przede wszystkim historią monarchii brytyjskiej i ma na swoim koncie wiele książek związanych głównie z epoką Tudorów. W jej twórczości można znaleźć publikacje historyczne o charakterze czysto naukowym, jak również powieści historyczne, będące najczęściej biografiami członków dynastii królewskich.

Magdalena Loska: Na początek chciałabym się dowiedzieć, jak się to wszystko zaczęło. Kiedy zrodziło się Pani zainteresowanie historią?

Alison Weir: Gdy miałam czternaście lat, porzuciłam książki dla komiksów. Mama zaprowadziła mnie do biblioteki i kazała wybrać jedną książkę. Zdecydowałam się na powieść historyczną o Katarzynie Aragońskiej – Henry’s Golden Queen autorstwa Lozanii Prole – i pochłonęłam ją w dwa dni. I tak oto – dosłownie z dnia na dzień – zrodziła się moja miłość do historii. Po przeczytaniu powieści postanowiłam się dowiedzieć, jaka była prawda, i zaczęłam szukać odpowiedzi w historycznych książkach popularnonaukowych.

Kogo wymieniłaby Pani jako swojego mistrza i dlaczego?

Jest nim z pewnością moja mama! Zawsze wierzyła, że odniosę sukces jako historyk i że moje książki zostaną opublikowane. W pierwszych latach nieustannie zachęcała mnie i dodawała otuchy. Zawsze była dla mnie autorytetem.

Studiowała Pani historię na uniwersytecie. Dlaczego nie zdecydowała się Pani na karierę nauczyciela historii w szkole? Jako że sama uczę, interesuje mnie Pani zdanie na temat historii w szkole. Co zmieniłaby Pani w metodach i programach nauczania?

Faktycznie podczas studiów przygotowywałam się do pracy w szkole i nauczania historii. Jednak początkowo nie zdecydowałam się na nią, gdyż nie podobały mi się ówczesne „nowoczesne” metody. Mnie samą uczono w „tradycyjny” sposób i osobiście uważam, że to najlepsze podejście. Nauczyciele w Wielkiej Brytanii narzekają, że program nauczania i podstawa programowa są zbyt wymagające, ale według mnie jest dokładnie odwrotnie – wymagają zbyt mało. W latach 90. prowadziłam własną szkołę dla dzieci o specjalnych wymaganiach i nie byłam zachwycona tym, jak wówczas kazano uczyć historii. Program wyglądał chaotycznie, to była prawdziwa mieszanina informacji. Dzieci powinny poznawać historię w szerszym chronologicznym kontekście, poznać tło wydarzeń. Mogłabym o tym mówić jeszcze długo…

Czy mogłaby pani opowiedzieć naszym czytelnikom o swoich początkach jako pisarza książek popularno-historycznych?

Przez lata wysyłałam różne teksty do wydawnictw, jednak zawsze je odrzucano. W 1987 roku uznałam, że zgromadzone przez 22 lat ciężkiej pracy informacje na temat królewskich rodów Anglii i ich genealogii, które miały służyć mnie samej jako materiał bibliograficzny, mogą przydać się także innym. Wysłałam je zatem do agenta, który wcześniej wykazał zainteresowanie moją pracą. Ku memu zaskoczeniu, jeden z ważniejszych wydawców zlecił mi opracowanie tego materiału, który ostatecznie ukazał się jako Britain’s Royal Families, i tak zostałam autorką! Minęło dwadzieścia osiem lat, a ja wciąż współpracuję z tym samym agentem!

Które doświadczenie w karierze określiłaby pani jako najbardziej inspirujące, a które było najtrudniejsze?

Najbardziej ekscytującym doświadczeniem był wykład, jaki wygłosiłam w Sali Głównej Hampton Court – rezydencji Henryka VIII. Przeżywszy coś takiego, trudno znaleźć inne miejsce, które przebiłoby Hampton Court okazałością. Paradoksalnie, najtrudniejsze doświadczenie łączy się dokładnie z tym samym miejscem, czyli z Salą Główną Hampton Court. Spotkał mnie bowiem zaszczyt wystąpienia przed członkami rodziny królewskiej – z nerwów nie mogłam wiele przełknąć z wystawnej kolacji, jaką zaserwowano przed moim odczytem.

Czy uważa Pani, że dziś początkującemu autorowi łatwiej czy trudniej zadebiutować na rynku wydawniczym?

Z jednej strony – łatwiej, gdyż jeśli główne wydawnictwa nie przyjmą jego książki, zawsze może opublikować ją własnym sumptem lub na przykład w formie książki elektronicznej. Jednak w powszechnym odczuciu, jeśli sam jesteś swoim wydawcą, to znak, że nikt nie chciał twojej książki wydać, może zatem praca nie spełnia określonych standardów. Czasem jednak znani wydawcy mają już pewną wizję, co się sprzeda, a co nie, a to może utrudnić wejście na rynek młodemu autorowi piszącemu na „niszowy” temat, który nie zainteresuje masowego odbiorcy.

Jest Pani niezwykle pracowitym autorem. W Pani dorobku znajduje się siedemnaście książek popularno-historycznych i pięć powieści. Czy może Pani opowiedzieć, w jaki sposób przygotowuje się Pani do pisania, jak gromadzi materiały etc.?

Zabierając się do pracy, zazwyczaj sporo już wiem o postaci, o której zamierzam pisać, jednak staram się pozbyć wcześniejszych wyobrażeń i rozpoczynam od zarysu pracy, który przesłałam wcześniej wydawcy. Krok po kroku zagłębiam się w źródła – najpierw oryginalne materiały z epoki, a potem czytam opracowania i źródła wtórne – w ten sposób rozwijam początkowy zamysł i książka się rozrasta. Przekonałam się, że to niezwykle skuteczna metoda pisania.

A co sprawiło, że zdecydowała się Pani na napisanie powieści?

Jako nastolatka pisałam mnóstwo powieści. Gdy już wyrobiłam sobie pewną markę jako autorka publikacji historycznych, zajęłam się – dla zabawy – pisaniem powieści. Przeczytawszy to, co powstało, uznałam, że nie jest to złe, więc pokazałam materiały agentowi. I niebawem ukazała się moja pierwsza powieść zatytułowana Niewinna zdrajczyni.

Czy zbierając materiały do swych prac, natrafiła Pani kiedyś na jakąś niezwykłą niespodziankę? Czy może Pani powiedzieć, co było Pani „największym odkryciem”?

Nie da się tego określić jednoznacznie, chyba że w tej kategorii znajdzie się odkrycie, że Anna Boleyn była niewinna, a Ryszard III – wręcz przeciwnie. Oczywiście, nie brakuje i tych, którzy będą uważać inaczej, ale świadectwa historyczne są w tym zakresie dość jednoznaczne; wystarczy tylko przeanalizować je z zachowaniem ścisłej chronologii, a wówczas wynik musi był oczywisty! Faktycznie jednak odkryłam sporo nowych faktów na temat Anny Boleyn, czego zupełnie się nie spodziewałam.

Powraca Pani wielokrotnie do tych samych postaci, jak to miało miejsce w przypadku króla Ryszarda III. Czy zdarzyło się Pani kiedyś zmienić zdanie na temat jakiejś postaci historycznej?

Każda kolejna książka historyczna wnosi coś nowego do toczonej w danym momencie debaty. Badania każdego historyka, a więc i moje, dotyczą rozlicznych zagadnień i z czasem niektóre poglądy mogą okazać się przestarzałe. Dlatego też od czasu do czasu (o ile jestem w stanie) lubię na nowo przyjrzeć się danej kwestii. Obecnie piszę kolejną biografię żon Henryka VIII. Udało mi się odkryć kilka nowych faktów, które stały się podstawą do napisania serii powieści o życiu królowych. Jednak zasadniczo moje poglądy na tematy, które wcześniej poruszałam, pozostają niezmienione.

Choć Pani książki skupiają się na epoce Tudorów, pisała Pani także o potężnych średniowiecznych królowych – Eleonorze Akwitańskiej czy Izabeli Francuskiej. Jakie cechy najbardziej Panią fascynują w tych niezwykle silnych kobietach?

Uważam, że pokazały niesłychaną siłę charakteru, odgrywając ważną i aktywną rolę polityczną w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Największą radość sprawiało mi układanie w całość historii ich życia ze strzępów i fragmentów dostępnych informacji – taka bowiem jest istota średniowiecznych biografii, zwłaszcza kobiet. Potem zaś starałam się znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Tak, to niezwykła przyjemność, gdy uda się wydobyć z niebytu historię życia fantastycznych kobiet.

Gdyby miała Pani wybrać jedną konkretną postać historyczną, kto byłby Pani ulubieńcem i dlaczego?

Elżbieta I – miała niesłychanie złożony charakter i ogromny instynkt samozachowawczy. Zawsze potrafiła wyjść z największej opresji. Była jedną z najpotężniejszych monarchiń wszech czasów.

Przyglądając się stronom angielskich czy amerykańskich księgarni, można odnieść wrażenie, że istnieje ogromny rynek książek historycznych – setki nowych tytułów zawsze wzbudzają żywe zainteresowanie i komentarze – ludzie nie tylko kupują i czytają książki, ale biorą udział w zażartych sporach i dyskusjach.

Czy zatem uważa Pani, że Brytyjczycy faktycznie interesują się historią swego kraju? Czy istnieją jakieś kontrowersyjne kwestie, na temat których spierają się także „laicy”, zwykli czytelnicy, niezajmujący się historią zawodowo, czy też historia pozostaje raczej przedmiotem zainteresowania akademików, bez końca rozważających, „co by było, gdyby…”?

Istnieje ogromne zainteresowanie historią wśród Brytyjczyków, jednak coraz bardziej powiększa się przepaść między historią popularną i uniwersytecką, co wynika głównie z faktu, iż poglądy przeciętnego odbiorcy kształtuje film i literatura. Coraz mocniej zamazuje się linia demarkacyjna między nauką i fikcją, a wydawców interesuje przede wszystkim zysk. Martwi mnie, że ludzie wierzą, iż serial Dynastia Tudorów dokładnie prezentuje prawdę historyczną. To smutne, do jakiego stopnia ów serial wpłynął na powszechne wyobrażenia na temat tamtej epoki.

Czy zgodzi się Pani – patrząc przez pryzmat wielu lat udanej kariery pisarskiej i naukowej – że w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił kluczowy zwrot w badaniach historycznych? Czy może Pani scharakteryzować, na czym polega owa zmiana?

Paradoksalnie, zważywszy na sytuację opisaną przeze mnie powyżej, mimo iż książka historyczna powinna być „lekkostrawna” dla czytelnika, by się sprzedać, historycy mogą przyjmować znacznie bardziej krytyczną postawę niż dawniej, zwłaszcza w odniesieniu do materiałów źródłowych. I dobrze. Ostatecznie, jeśli popularna literatura historyczna ma oparcie w solidnych akademickich badaniach, wszyscy odnoszą korzyść.

Jest Pani bardzo zapracowaną osobą – pisze Pani książki i artykuły, prowadzi wykłady podczas wycieczek po rezydencjach królewskich i angażuje się w ratowanie zabytków (takich jak Otford Place). Moje ostatnie pytanie dotyczy Pani planów i marzeń, jakie chciałaby pani zrealizować. Czy jest jeszcze jakiś „nieznany ląd”, który planuje pani zdobyć?

Od dawna marzyłam o opublikowaniu wyników obszernych badań, jakie przeprowadziłam już jakiś czas temu – był to jedyny duży projekt, którego nie udało mi się zrealizować. A teraz nadarzyła się okazja i zlecono mi opracowanie właśnie tej pracy, więc mam nadzieję spełnić i te marzenia. Poza tym chcę więcej podróżować i zobaczyć jeszcze trochę świata. Tak czy inaczej, jestem wdzięczna za wszystko, co mnie w życiu spotkało, i odczuwam zadowolenie i satysfakcję z tego, co mam i kim jestem.

Życzę wszystkiego dobrego polskim czytelnikom.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała: Magdalena Loska

Dwumiesięcznik Tudorowie. Magazyn o historii Anglii można zakupić na http://sklep.wydawnictwoastra.pl/

Artykuł ALISON WEIR – WYWIAD NUMERU pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Krzesło Szekspira

$
0
0
Krzesło Williama Szekspira – dziś eksponat muzealny. Własność  Fundacji XX. Czartoryskich w Krakowie; http://www.muzeum.czartoryskich.pl.

Krzesło Williama Szekspira – dziś eksponat muzealny.
© Własność Fundacji XX. Czartoryskich w Krakowie; http://www.muzeum.czartoryskich.pl.

23 kwietnia 2016 roku obchodzimy 400. rocznicę śmierci Williama Szekspira. Najprawdopodobniej jest to zarazem 452. rocznica urodzin wielkiego twórcy. Z tej okazji pragniemy przypomnieć naszym Czytelnikom, jaką pamiątkę po wybitnym dramatopisarzu możemy zobaczyć w Krakowie…

„Każda pamiątka człowieka sławnego wzbudza ciekawość i uszanowanie. Będąc w Anglii, byłam w Stratford. Tam mieszkał Szekspir, tam umarł, tam dom jego do tego czasu stoi nietykany” – pisała księżna Izabela, wielbicielka wielkiego dramaturga, która w 1790 roku kupiła w Stratfordzie jego krzesło, do dziś eksponowane w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie.

Centrum pielgrzymek literackich

Kiedy w 1709 roku ukazało się pierwsze ilustrowane wydanie dzieł Szekspira w sześciu tomach, pod redakcją Nicholasa Rowe’a (1674–1718), poprzedzone przełomową biografią, twórca teatru elżbietańskiego narodził się na nowo. Świat dosłownie oszalał na jego punkcie, a prowincjonalny Stratford stał się celem pielgrzymek literackich. Początkowo odwiedzający kierowali się do kościoła Trójcy Świętej, gdzie zachował się grób dramaturga i gdzie znajduje się jego słynne popiersie. W połowie XVIII wieku, zwłaszcza po słynnym jubileuszu (1769) zorganizowanym przez Davida Garricka, wzrosło zainteresowanie domem oraz rosnącym w ogrodzie drzewem morwowym, które Szekspir miał osobiście zasadzić. Liczba natrętów, pragnących ułamać gałązkę lub choćby dotknąć pnia, była tak duża, że ówczesny właściciel w akcie desperacji ściął nieszczęsne drzewo. Odłamki morwy sprzedawano potem jako swego rodzaju relikwie, dając początek zalewowi rzekomych pamiątek po Szekspirze, które turyści mogli przywieźć ze Stratfordu.

W XVIII wieku zapanowała moda nie tylko na zwiedzanie miejsc związanych z Szekspirem, ale także na ozdabianie wielkopańskich rezydencji przedmiotami należącymi do wielkiego dramaturga lub jego rodziny. Ile z tych przedmiotów faktycznie miało związek z ojcem teatru elżbietańskiego, trudno powiedzieć. Nie wiadomo też, czy kiedykolwiek siedział on na słynnym krześle, które księżna Izabela Czartoryska zakupiła w maju lub czerwcu 1790 roku jako eksponat do swoich puławskich zbiorów.

Dom Williama Szekspira w Stratfordzie nad Avonem. Shutterstock.com, jorisvo.

Dom Williama Szekspira w Stratfordzie nad Avonem. © Shutterstock.com, jorisvo.

Zbierackie namiętności księżnej Czartoryskiej

Izabela z Flemingów Czartoryska (1746–1835), znana dziś głównie jako założycielka najstarszego muzeum na ziemiach polskich, które stało się zalążkiem krakowskiego Muzeum Książąt Czartoryskich, była postacią niezwykłą. W swoim długim życiu odbyła wiele podróży po Europie, a przez jej sypialnię przewinęli się liczni książęta i mężowie stanu, po których pozostała jej czwórka nader udanych dzieci. Mąż księżnej – generał ziem podolskich Adam Kazimierz Czartoryski, swego czasu kandydat na króla Polski – miał pewność co do ojcostwa tylko najstarszej córki, zmarłej w wieku piętnastu lat Teresy[1]. Nie gniewał się jednak na żonę ani ona na niego, gdy wyjeżdżał do swoich kochanek, bo w libertyńskim świecie epoki oświecenia takie stosunki między małżonkami nie były rzadkością.

Wszystko zmieniło się po akcesie króla do konfederacji targowickiej (1792), która zanegowała zdobycze Konstytucji 3 maja, i trzecim rozbiorze Polski. Płocha księżna epoki rokoka przeobraziła się w patriotkę mającą własny pogląd na miłość do ojczyzny, a kiedy zabrakło dworu królewskiego, położone w zaborze austriackim Puławy stały się centrum życia kulturalnego. To tam księżna Izabela założyła muzeum pamiątek narodowych oraz pamiątek po sławnych ludziach, osobiście tworzyła katalogi swoich zbiorów i oprowadzała gości po Świątyni Sybilli i Domu Gotyckim[2].

Słynne popiersie Szekspira w kościele Trójcy Świętej w Stratfordzie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Słynne popiersie Szekspira w kościele Trójcy Świętej w Stratfordzie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Niepiękna, ospowata i drobna, do końca życia zachowała charyzmę i uwodziła wszystkich nietuzinkową osobowością. Za młodu nie odebrała starannego wykształcenia, jednak szerokie zainteresowania sprawiły, że w dojrzałym wieku mogła pochwalić się sporą wiedzą na temat historii, sztuki i literatury. Wielkim kultem otaczała nie tylko Szekspira, ale i niektórych angielskich władców czy mężów stanu, stąd pośród eksponatów przywiezionych z podróży po Anglii znalazły się: prochownica Henryka VIII, rzekome berło Ryszarda II, portret Marii Stuart, ozdobiony czarnym haftem krzyżykowym czepek matki Cromwella, para słupków po Jakubie I (czepek i słupki do dziś znajdują się w Muzeum Książąt Czartoryskich) czy znaleziony w Szkocji fragment fryzu z domniemanej świątyni druidów.

Niektóre z eksponatów księżna kupowała, a inne… kradła. W każdym razie tak to wygląda z dzisiejszej perspektywy. Za przykład może tutaj posłużyć historia z piórem pruskiego króla Fryderyka II, które bez pytania zabrała z biurka, a kiedy władca wypomniał jej kradzież, odparła, że w żadnym razie nie może go to obrażać, bo musi być zaiste wielkim człowiekiem, skoro nawet Polka ceni jego pióro. Innym razem, będąc w wiedeńskim arsenale, własnoręcznie wycięła fragment z łososiowego kaftana szwedzkiego króla Gustawa Adolfa[3], a z zajętego przez Austriaków Krakowa wywoziła pamiątki po polskich królach, świadomie lub nie ratując je przed zniszczeniem.

Zarażeni zbieracką pasją krewni, przyjaciele rodziny i oficerowie legioniści zwozili do Puław eksponaty z całej Europy; nawet prosty lud przynosił ukochanej pani „cudowne” obrazki. Niektórzy z tych poszukiwaczy nie wahali się myszkować po grobowcach, skąd wyciągali kości i czaszki wielkich ludzi; Tadeusz Czacki na przykład, który potem zapisał księżnej swoje zbiory, wydobył z grobowca w Zwoleniu rzekomą czaszkę Jana Kochanowskiego.

W tym kolekcjonerskim ferworze zdarzały się oczywiście pomyłki, co jednak nie umniejsza wartości zbiorów, w których znalazły się takie arcydzieła, jak Dama z gronostajem Leonarda da Vinci czy Miłosierny Samarytanin Rembrandta.

Wizyta w Stratfordzie

Jednym z najwcześniej udokumentowanych nabytków księżnej Izabeli było krzesło Williama Szekspira, a raczej jego fragmenty w postaci siedziska i oparcia, odkupione od jego spadkobierców. W swojej korespondencji z 26 maja 1790 roku księżna pisała, że wyjeżdża na trzy dni, aby zwiedzić kraj. Przybyła więc z końcem maja lub na początku czerwca do Stratfordu nad Avonem, gdzie zwiedziła dom, w którym Szekspir miał spędzić ostatnie lata.

Wizyta ta wywarła na niej ogromne wrażenie i na szczęście dla nas, została dokładnie opisana w listach i wspomnieniach. To z listu Izabeli do córki dowiadujemy się, że w kuchennej wnęce obok szafiastego kominka z okapem stało drewniane krzesło „umocowane w murze”, na którym Szekspir lubił przesiadywać. Egzaltowana księżna bez trudu potrafiła sobie wyobrazić, jak siedział wygodnie rozparty w pobliżu ognia i bez podnoszenia się z krzesła mógł zapalić fajkę lub poprawić płonące polana. To tutaj – według niej – spędzał czas z przyjaciółmi i poprawiał swoje dzieła, a po jego śmierci wysłużony mebel stał się przedmiotem zainteresowania rodaków i cudzoziemców.

Księżna Izabela z Flemingów Czartoryska była wielką wielbicielką Szekspira. © Wikimedia Commons, domena publiczna

Księżna Izabela z Flemingów Czartoryska była wielką wielbicielką Szekspira. © Wikimedia Commons, domena publiczna

„Ja, siadłszy na tym krześle – pisała – w moim urojeniu widziałam przed sobą Julię i Romea, Mirandę, Desdemonę, Hamleta i Ofelię. Przypominam sobie inne jeszcze dzieła owego sławnego Szekspira, którego geniusz do wszystkich innych niepodobny, którego zapęd bystry i niepospolity byłby dosięgnął doskonałości, gdyby nie gruba nieumiejętność wieku w czasie jego życia, która się stała do tego przeszkodą”[4].

Izabela, urzeczona atmosferą miejsca, postanowiła zdobyć krzesło bez względu na cenę. Niezbyt majętna właścicielka domu początkowo odrzuciła ofertę kupna, tłumacząc, że oprócz przywiązania do pamiątki po wielkim przodku, ma z niej spory zysk, ponieważ goście drogo płacą za drzazgi odłupane z mebla, które później noszą oprawione w pierścionki i medaliony. Po długich targach przystała jednak na 200 gwinei. Ponieważ krzesło było wmurowane dość głęboko, należało wezwać murarza, aby przy wydobywaniu nie uszkodzić cennego nabytku.

Wtedy do akcji wkroczyła głuchoniema wnuczka właścicielki domu, która – jeśli wierzyć księżnej Izabeli – straciła mowę i słuch przed rokiem, po okropnej ospie. Wychowana w uwielbieniu dla Szekspira, dumna z bycia jego krewną i znajdująca pocieszenie w lekturze dramatów, które znała niemalże na pamięć, na widok murarza uczepiła się krzesła rękami i nogami, „a na ostatek i zębami trzymać go się starała”. Niezdolna mówić, wydawała rozpaczliwe jęki, aż z emocji „krew się jej ustami i nosem puściła” i upadła nieprzytomna obok krzesła. Kiedy oprzytomniała, w trosce o jej zdrowie i aby dobić targu, wezwano pastora, który ją przekonał, że owdowiałej babce bardziej od starego mebla przydadzą się pieniądze. Po długich sporach zapłakana dziewczyna przystała na sprzedaż krzesła, pod warunkiem że w domu zostaną przynajmniej jego nogi.

Z Puław do Krakowa

Księżna Izabela przywiozła do Puław siedzisko i oparcie krzesła. Początkowo elementy te, wykonane z dębowego drewna, umieszczono wewnątrz drewnianego futerału dostosowanego do jego kształtu i pomalowanego jasnozieloną farbą. Później jednak, gdy eksponat miał zostać zaprezentowany w Świątyni Sybilli wraz z krzesłem Jeana-Jacquesa Rousseau, księżna zleciła Christianowi Piotrowi Aignerowi wykonanie futerałów w brązie, „na którym złote litery imię Szekspira składają”. Po roku 1809 krzesło Szekspira przeniesiono do Domu Gotyckiego, gdzie stało w ostatnim gabinecie przy samym oknie.

Zakupione przez Izabelę Czartoryską krzesło Szekspira można dziś zobaczyć w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Zakupione przez Izabelę Czartoryską krzesło Szekspira można dziś zobaczyć w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. © Wikimedia Commons, domena publiczna.

Księżna sprawowała osobistą pieczę nad swoimi zbiorami aż do momentu opuszczenia Puław w 1831 roku, poświęcając wiele czasu na ich katalogowanie i opis. Klęska powstania listopadowego i związane z tym zagrożenie konfiskatą majątku zmusiło Czartoryskich do wywiezienia z Puław[5] ukrytej przed Rosjanami kolekcji. W efekcie część uratowanych eksponatów ze zbiorów Izabeli, która zmarła w 1835 roku w galicyjskim majątku córki, trafiła do Galicji, a następnie do Hôtel Lambert, paryskiej siedziby jej najstarszego syna Adama Jerzego.

W 1870 roku wnuk Izabeli, Władysław Czartoryski, w obawie przed Komuną Paryską przewiózł zbiory z powrotem na teren zaboru austriackiego, gdzie rodzina zachowała majątki i gdzie panował względny liberalizm. Sześć lat później biblioteka i zbiory trafiły do Krakowa, a w 1878 roku w zespole budynków przy ulicy św. Jana powstało Muzeum Książąt Czartoryskich, którego zaczątkiem była kolekcja Izabeli wraz z jednym z jej pierwszych nabytków – krzesłem Williama Szekspira.

 

Bibliografia

Aleksandrowicz, Izabela Czartoryska: polskość i europejskość, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1998.
Pauszer-Klonowska, Pani na Puławach, Inicjał, Warszawa 2011.
Romanowska, Szekspir w proszku, http://rcin.org.pl
http://www.muzeum-czartoryskich.krakow.pl

[1] Mowa o Teresie Czartoryskiej, która zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Jej muślinowa suknia zajęła się od ognia płonącego w kominku. Poparzona księżniczka skonała w męczarniach trzy dni później.

[2] Są to zachowane do dziś pawilony ogrodowe, w których zgodnie z życzeniem księżnej Izabeli wystawiano zebrane eksponaty. W ukończonej w 1801 roku Świątyni Sybilli, zwanej również Świątynią Pamięci, gromadzono pamiątki mające przypominać o wielkiej przeszłości Polski, natomiast w Domu Gotyckim (który powstawał w latach 1801–1809) lokowano kolekcje sztuki światowej.

[3] Jeśli wierzyć Zdzisławowi Żygulskiemu, w zachowanym do dziś kaftanie Gustawa Adolfa, wystawianym w wiedeńskim muzeum historii sztuki, rzeczywiście brakuje niedużego czworokątnego fragmentu.

[4] G. Pauszer-Klonowska, Pani na Puławach, Inicjał, Warszawa 2011, s. 230.

[5] Puławy, które po trzecim rozbiorze Polski zalazły się w zaborze austriackim, w 1831 roku leżały w granicach Królestwa Polskiego utworzonego po kongresie wiedeńskim (1815) i zależnego od Rosji. Po upadku powstania listopadowego majątki Czartoryskich w zaborze rosyjskim zostały skonfiskowane.

Artykuł Krzesło Szekspira pochodzi z serwisu tudorowie.pl.

Viewing all 796 articles
Browse latest View live